Między mitem a mapą

Od czasu do czasu budzi we mnie zdumienie, jak politycy mogą rozmijać się z geografią. W Polsce, czyli kraju, który potrafi wydać na świat mistrzów kartografii i arcymistrzów opowiadania bzdur – to zdziwienie zamienia się momentami w pełnoprawny sport narodowy. W ostatnich miesiącach można wręcz mówić o renesansie jednego z ulubionych mitów: że Ukraina walczy „za nas”, „w naszym imieniu”, a najlepiej – „broniąc Polski przed Rosją”.

Narracja brzmi szlachetnie, patetycznie, momentami buduje niemal filmowy obraz, że Ukraina niczym heroiczna tarcza stoi między nami a mrocznym imperium zła. Tylko że filmowa fikcja to jedno, a rzeczywistość, to coś całkiem innego. Rzeczywistość, jak zwykle, prosi o powrót do podstawówki, a konkretnie do klasy, w której nauczyciel tłumaczył, że na północnym wschodzie Polski rozciąga się granica z Federacją Rosyjską i to nie od wczoraj, nie od 2014 roku, nawet nie od 1991. Od wielu, naprawdę wielu lat nasze mapy pokazują ten sam fragment – Obwód Kaliningradzki.

Warto to powtarzać nie dlatego, że lubimy wytykać innym braki w edukacji (choć przyznam, że czasem jest to pokusa), ale dlatego, że bezpieczeństwo państwa nie znosi fantazji. I jeśli ktoś naprawdę wierzy, że Rosja mogłaby zrezygnować z kierunku, z którego już teraz ma nas jak na dłoni, tylko po to, by ewentualnie próbować iść po nas przez Ukrainę, to jest to wiara piękna, olimpijska, powiedziałbym nawet akrobatyczna. Ale wciąż wiara, a nie analiza.

Dobrze byłoby też rozróżnić metaforę od mapy. Ukraina nie oddziela nas od Rosji, jako takiej, a od jej największej euroazjatyckiej części. Jednak czy tak jest w istocie? To spójrzmy na Białoruś, która jest państwem satelickim i ściśle współpracującym z Moskwą, więc używając narracyjnej paraleli, przepuści Ruskich do nas bez mrugnięcia okiem. W świecie realnym nie istnieją magiczne strefy bezpieczeństwa, które rosną lub maleją zależnie od emocji. Jeśli ktoś chce ocenić ryzyko militarne, musi patrzeć na granice, czas dolotu rakiet i zdolności obronne, a nie na polityczne slogany.

Skoro już jesteśmy przy tych wspomnianych zdolnościach obronnych, nie da się dyskutować o zagrożeniu ze strony Rosji, nie wspominając o Kaliningradzie. Ten niewielki skrawek Federacji Rosyjskiej, niczym militarna wyspa „pośród” Unii Europejskiej, od lat pozostaje jedną z najgęściej nasyconych bronią stref na naszym kontynencie. Iskandery, te słynne pociski, które od czasu do czasu powracają na czołówki gazet, nie są tam bynajmniej nowością. Nie spadły z nieba tego lata, jesieni czy wiosny. Były tam, gdy jedni z nas chodzili do liceum, inni na studia, a jeszcze inni do pierwszej pracy.

Kiedy jednak temat pojawia się w mediach, zwykle towarzyszy mu mieszanka przesady i przemilczania. Ostatnio można było usłyszeć o połowie tysiąca Iskanderów. Niezła wyobraźnia, bo gdyby ktoś naprawdę ulokował tam pięćset pocisków, Kaliningrad musiałby wyglądać jak wielka fabryka rakiet z doklejonym nad morzem deptakiem, a z kosmosu przypominałby jeża. Rzeczywiste liczby są inne, ale w dyskusji nie chodzi o arytmetykę, tylko o czas, natomiast czas w militarnych realiach bywa bezlitosny, a tego Polakom się już nie mówi.

Od odpalenia Iskandera do jego „lądowania” w Warszawie mijają mniej więcej dwie minuty. Dwie. Minuty. W takim horyzoncie czasowym żadne państwo nie ma pełnej zdolności reakcji, chyba że życzy sobie, by na jego terytorium stał nieustannie gotowy system przeciwlotniczy, wycelowany w każdy potencjalny punkt startu, więc reakcja w dwie minuty to raczej temat dla filmów science fiction niż dla obrony powietrznej jakiegokolwiek państwa europejskiego.

Mimo to w polskim dyskursie Kaliningrad bywa traktowany pobieżnie. Tak, jakby był jedynie drobną wzmianką w przypisie. Dlaczego? Dobre pytanie, które trzeba postawić Brukseli, Berlinowi i Warszawie. Europejskie narracje lubią uporządkowane historie – takie, w których zagrożenie przychodzi z jednego kierunku, w odpowiedniej kolejności i zgodnie z ulubionymi schematami polityków. Tymczasem Kaliningrad nie pasuje do tej opowieści. Zbyt blisko, zbyt realny, zbyt namacalny i graniczy z Polską, która teraz chroniona jest przez Ukrainę. Lepiej więc mówić o zagrożeniu zza Dniepru niż zza Zalewu Wiślanego.

Polska opinia publiczna nakarmiona prostą narracją powtarza ją z przekonaniem, jakby to była prawda objawiona. Wystarczy jednak uruchomić Google Maps, przesunąć palec po ekranie i zobaczyć, gdzie naprawdę przebiegają granice, a to już zupełnie inna sprawa. Mapy są zbyt skromne, zbyt konkretne, by mogły konkurować z widowiskowym opowiadaniem o „ukraińskiej tarczy”. Geografia przegrywa w tym przypadku z emocjami, a fakty z mitami.

Wszystko to ma bardzo proste skutki, bo ludzie wierzą we wszystko, byle powtarzane było do znudzenia. Społeczeństwo traci, a może nawet już straciło zdolność krytycznej analizy i zamiast pytać „co jest możliwe?”, zaczyna powtarzać „co jest powtarzane”. Zamiast myśleć, przyjmuje, często bezrefleksyjnie to, co słyszy w telewizji. Słowo „logika” rzadko pojawia się w debacie publicznej, a „myślenie” bywa wręcz sportem ekstremalnym. Gdyby ktoś próbował uczyć się geopolityki według tego, jak wygląda dyskusja na poziomie krajowym, wyszedłby z zajęć z przekonaniem, że świat to gra planszowa, w której figury stoją tam, gdzie akurat komuś pasuje.

Trudno tu pominąć jeszcze jeden element, czyli haniebnie nisko postawioną poprzeczkę systemu edukacji. Ten, który powinien uczyć młodych ludzi rozumienia świata, często uczy ich tylko egzaminacyjnego samozachwytu. Krytyczne myślenie? Analiza źródeł? Weryfikacja danych? Brzmią jak luksusy, na które szkoła nie ma czasu, bo łatwiej przygotować uczniów do testu niż do życia. Efekt jest taki, że późniejszy dorosły obywatel zna datę bitwy pod Grunwaldem, ale nie potrafi oszacować, jakie zagrożenia wynikają z położenia własnego kraju na mapie i nie umie wyłapać bzdur płynących z ust polityków.

Czy więc Ukraina walczy „za nas”? Nie. Walczy za siebie. Czy jej zwycięstwo byłoby dla Polski korzystne? Oczywiście. Ale czy jest gwarantem naszego bezpieczeństwa? W żadnym razie. Gwarantem naszego bezpieczeństwa mogą być wyłącznie nasze instytucje, nasze zdolności obronne, nasze sojusze… i nasza świadomość zagrożeń.

Sama świadomość zaczyna się jednak nie od wypowiedzi polityków, tylko od spojrzenia w mapę. Tę prostą, kolorową, którą każdy ma teraz w kieszeni. Jeśli Polska chce być bezpieczna, musi najpierw przestać powtarzać narracje, które dobrze brzmią, a musi zacząć patrzeć na te, które dobrze opisują rzeczywistość. Bez złudzeń, ale też bez histerii. Z odrobiną trzeźwości, choćby takiej, jaka przydaje się przy planowaniu zwykłej podróży, więc zanim w nią wyruszymy, sprawdzamy trasę. Może warto w takim przypadku zacząć od tego samego w polityce bezpieczeństwa. Otworzyć mapę, sprawdzić trasę i zobaczyć, gdzie naprawdę przebiegają nasze granice, a dopiero potem oceniać, kto nas chroni, kto nam zagraża, a kto po prostu stał się narzędziem narracji, w której fakty przegrywają z wygodą.

Pamiętajmy też o Białorusi, która, co ponownie będzie niepopularnym stwierdzeniem, która jest ewentualną bramą dla Federacji Rosyjskiej, gdyby ta chciała podporządkować sobie Polskę.

Jeśli mamy już prowadzić krajową debatę o bezpieczeństwie, warto, by była ona oparta na czymś więcej niż lęki i wydumane polityczne herezje. Polska zasługuje na poważną rozmowę, nawet jeśli prowadzoną z przymrużeniem oka, ale przede wszystkim na rozmowę, która ma odwagę zaczynać się od prawdy. Niestety prawda, jak to prawda, bywa banalna i można ją wyświetlić na ekranie telefonu, a wtedy widać wszystko: Rosję za miedzą, Europę za plecami, a pośrodku – nas, którzy muszą nauczyć się odróżniać mit od mapy.

Nie ma w tym nic złego, ale trzeba tylko przestać udawać, że Ukraina trzyma nad nami parasol bezpieczeństwa i zacząć mówić o tym, kto od lat patrzy na nas znad Zalewu Wiślanego. Tarcza bezpieczeństwa nie zaczyna się na stepach Donbasu. Zaczyna się w polskiej świadomości, a tej, jak widać, potrzeba dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek.

Bogdan Feręc – dla ułatwienia, żebyście nawet nie musieli mnie tak nazywać – rosyjska onuca, ale znająca geografię.

Photo by Oo Jiflip on Unsplash

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
ZNAJDŹ NAS:
W sezonie kontroli d
"Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Privacy Overview

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.

"Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Privacy Overview

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.