Irlandia to skansen własnego sukcesu, czyli upadek nie zacznie się od wielkiego zdarzenia

O, to będzie tekst z hukiem i nie w sensie metaforycznym, lecz całkiem dosłownie, bo jeśli Irlandia kiedyś upadnie, to nie z braku pieniędzy, tylko z przesytu samozadowolenia. Kraj, który z dumą nosi w herbie harfę, dziś raczej przypomina rozstrojony instrument, a wszystko przez dekady politycznej stagnacji i biurokratycznej autohipnozy. Dźwięki wciąż są miłe, ale brzmią coraz bardziej fałszywie.

Niech więc ten felieton będzie próbą prognozy – nie w duchu katastrofizmu, lecz realizmu podszytego ironią. Irlandia, jak każda baśniowa kraina ma swój czas, a mit „celtyckiego tygrysa” dawno już zamienił się w kota, który spał na słońcu tak długo, że zapomniał, czym jest polowanie.

Nie będzie żadnego dnia „zero”, żadnego spektakularnego krachu banków, żadnej wojny domowej, żadnej wyspy zapadającej się w Atlantyk, choć niektórzy z Cork woleliby to od podatku od nieruchomości. Irlandia upadnie powoli, jak pub zamykany przez nowego właściciela z Warszawy, który nie rozumie, że Guinnessa nie nalewa się pośpiesznie. Ten upadek będzie cichy, biurokratyczny, uregulowany i ekologiczny. Zatwierdzony przez Brukselę, podpisany przez ministra, wsparty grantem z Unii Europejskiej i zbadany przez jej agencje do spraw niczego.

Najpierw przestanie się opłacać, wykonywać pracę. Już dziś połowa młodych ludzi uważa, że praca to coś, co robi się między urlopem a terapią. Potem przestanie się opłacać, mieszkać, bo ceny najmu w Dublinie już są tak absurdalne, że taniej byłoby wynająć zaniedbane poddasze tuż przy Placu Świętego Piotra w Rzymie i dojeżdżać do pracy samolotem. Następnie przestanie się opłacać, mieć dzieci, i wreszcie nie będzie komu płacić za te wszystkie programy społeczne, które uczyniły z państwa matkę karmiącą wszystkich oprócz siebie i tych, którzy to utrzymują.

Irlandia wciąż lubi opowiadać sobie bajkę, że jest „najlepiej zarządzaną gospodarką w Europie”, ale prawda jest jednak taka, że cała ta nowoczesność stoi na dwóch nogach: amerykańskim kapitale i unijnym wsparciu, choć to jest właśnie w zaniku. Apple, Google, Meta i spółka nie są tu z miłości do Św. Patryka, tylko dlatego, że irlandzki system podatkowy jest jak konfesjonał, więc można w nim wszystko wyznać i nic nie stracić. Ale gdy tylko Bruksela dopnie wspólną politykę fiskalną, a Waszyngton przykręci śrubę korporacyjnym podatkowym uciekinierom, w Dublinie rozlegnie się znajomy dźwięk – trzask zamków w zamykanych walizkach.

To, co widzimy w Irlandii, to nie jest realny dobrobyt, tylko dekoracja z pokrytego kolorowym papierem kartonu, podtrzymywana przez zaufanie inwestorów, które obecnie topnieje szybciej, niż schnie irlandzki asfalt po jednym dniu słońca.

Kiedyś Irlandia była konserwatywna aż do przesady. Teraz przeszła na drugą stronę i trzyma się tam kurczowo, jakby bała, że ktokolwiek zauważy wahadło. Państwo, które wciąż nazywa siebie katolickim, dziś potrafi potępić każdego, kto powie coś niezgodnego z modnym poglądem influencera. Szkoły uczą „inkluzji” bardziej niż matematyki, a media narodowe coraz bardziej przypominają zbiorową grupę terapeutyczną niż redakcję.

Nie jest to więc kraj ludzi odważnych, lecz ludzi ostrożnych – i to właśnie doprowadzić może Zieloną Wyspę do upadku szybciej niż jakikolwiek kataklizm gospodarczy. Powód jest oczywiście prosty, bo żadne społeczeństwo nie może długo przetrwać, jeśli boi się słów. Niestety Irlandia zaczyna się bać nie tylko słów, ale nawet samej siebie.

Kolejne rządy – Fine Gael, Fianna Fáil, a teraz to nawet Sinn Féin, które tylko czekają od wyborów do wyborów, żeby pozostać lub wejść do gry różnią się mniej więcej tyle, co cztery marki herbatników, choć w tym samym pudełku. Ten sam smak, może nieco inny kształt, patriotyczna etykieta, ale składniki kropka w kropkę, jak u konkurencji. Właściwie śmieszą nawet te publiczne debaty, a jako żywo przypominają rytualne powtarzanie fraz o „wzroście gospodarczym”, „zielonej transformacji” i „sprawiedliwości społecznej”, przy czym każdy z tych terminów dawno już stracił znaczenie, bo ludzie wyłączają telewizory, gdy ten lub ów zaczyna dzielić się swoją rzekomą wiedzą eksperta.

Coraz częściej myślę, że Irlandia wcale nie potrzebuje nowego rządu, ona potrzebuje całkiem nowej narracji, nowego myślenia i nowego trybu funkcjonowania. Inaczej stanie się tym, czym jest już dziś w połowie – takim trochę skansenem własnego sukcesu, którego okna wychodzą na minioną świetność. Upadek Irlandii nie będzie wówczas przypominał katastrofy, a raczej powolne zapadanie się w siebie, z czym mamy powoli do czynienia. Najpierw odpłyną (odpływają) ludzie kreatywni, ci, którzy jeszcze chcą coś tworzyć, a nie tylko składać wnioski o dotacje. Potem odejdą firmy, a wraz z nimi wpływy podatkowe i wtedy zacznie brakować pieniędzy na darmową edukację, na zdrowie, na tanie bilety kolejowe i na wszystko, co „się należy”.

A kiedy państwo przestanie być w stanie spełniać swoje obietnice, naród się obudzi i zobaczy, że śnił na jawie przez dwie, trzy albo cztery dekady. Nie będzie już wtedy świętego tygrysa Celtów, tylko stary kot z tęgą nadwagą, który nie rozumie, czemu miska nagle pusta.

Może właśnie to będzie moment odrodzenia?

Irlandczycy mają jedną cudowną cechę, czyli potrafią zaczynać od zera. Z ruin potrafili zbudować swoje państwo, później światowy cud gospodarczy, więc z biedy – innowacyjność, ze swojej własnej emigracji – globalną diasporę, która potrafiła wrócić i coś zmienić. Jeśli więc Irlandia kiedyś naprawdę upadnie, to nie będzie to tak naprawdę jej koniec. Upadek będzie przypomnieniem, że kraj, który zapomina, kim jest, najpierw musi runąć, żeby znów się obudzić.

I może wtedy znowu usłyszymy czystą nutę harfy, która nie będzie zbudowana z budżetu, nie będzie też z dotacji i nie z unijnej strategii, ale z autentycznego, nieco buntowniczego irlandzkiego ducha, który kiedyś uczynił z tej małej wyspy wielki symbol. Bo nie ma nic bardziej irlandzkiego niż sztuka wstawania po upadku, nawet jeśli tym razem upadek będzie w pełni zasłużony.

Na koniec pewna refleksja, która przyszła mi właśnie na myśl… Czy ja pisałem o Irlandii, czy może o innym, także bliskim mi kraju?

Bogdan Feręc

Photo by Mick Haupt on Unsplash

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
ZNAJDŹ NAS:
Zielony gaz zamiast
"Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Privacy Overview

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.

"Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Privacy Overview

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.