Akcesja Ukrainy bez spełnienia warunków! Unia Europejska na rozdrożu politycznego realizmu
Europa od dekad budowała swoją wspólnotę jak katedrę, czyli powoli, według planu, z rygorystycznie sprawdzanymi fundamentami. Każdy nowy kamień musiał pasować do reszty konstrukcji. Dziś jednak na stole leży propozycja, która ten porządek podważa w całości i z nim zrywa. Ukraina, więc państwo wyniszczone wojną, przesiąknięte systemową korupcją, niespełniające żadnego z kluczowych kryteriów członkostwa UE, miałaby dołączyć do Unii Europejskiej w tempie ekspresowym, potencjalnie już w przyszłym roku, a najpóźniej do 1 stycznia 2027 r.
Nie jest to scenariusz z pogranicza politycznej fikcji lub propozycji ukraińskich zwolenników unijnej akcesji, a realna propozycja, która forsowana jest aktualnie w Brukseli i wpisana w negocjacje pokojowe mające zakończyć wojnę z Rosją. Akcesja staje się tu nie zwieńczeniem reform, lecz narzędziem politycznym. Marchewką, którą Zachód próbuje wymachiwać przed Kijowem i pośrednio przed Moskwą.
Problem w tym, że Unia Europejska nigdy nie miała być narzędziem improwizacji.
Ukraina formalnie nie zamknęła ani jednego z ponad 30 rozdziałów negocjacyjnych wymaganych w procesie akcesyjnym. Nie spełnia kryteriów kopenhaskich, więc nie ma stabilnych instytucji demokratycznych, rządów prawa, sprawnej gospodarki rynkowej ani zdolności do przyjęcia i wdrożenia dorobku prawnego UE. Państwo funkcjonuje dzięki zewnętrznemu finansowaniu, a jego infrastruktura energetyczna, transportowa i przemysłowa, wciąż jest systematycznie niszczona przez działania wojenne. To kraj, który dziś walczy o przetrwanie, a nie o harmonizację przepisów sanitarnych czy reformę wspólnej polityki rolnej, o czym brukselscy urzędnicy zdają się zapominać.
Do tego dochodzi problem, o którym w Brukseli mówi się półgłosem, jakby był niezręcznym wujkiem na rodzinnym obiedzie – korupcja. Wieloletnia, głęboko zakorzeniona i strukturalna. Owszem, Kijów podejmował próby reform. Owszem, wojna zmieniła mentalność części elit, ale skala problemu pozostaje ogromna, a mechanizmy kontroli słabe. W normalnych warunkach byłby to czerwony sygnał ostrzegawczy, choć dziś ma zostać zignorowany w imię „wyższej konieczności”.
Zwolennicy przyspieszonej akcesji argumentują, że sytuacja jest wyjątkowa i wojna zmienia reguły gry. Członkostwo w UE miałoby być gwarancją bezpieczeństwa, impulsem modernizacyjnym, kotwicą cywilizacyjną. Komisja Europejska, jak wynika z wypowiedzi urzędników, zaczyna akceptować logikę, w której tempo procesu nie może „utrudniać pokoju”. W praktyce oznacza to odejście od zasady „opartej na zasługach”, która była jednym z nielicznych naprawdę żelaznych praw rozszerzenia UE.
Sam fakt, że rozważa się członkostwo państwa bez zakończonych negocjacji, wymusza fundamentalne pytania. Kiedy Ukraina uzyskałaby dostęp do funduszy UE? Czy od razu otrzymałaby prawo głosu? Czy rolnicy z państw członkowskich mają konkurować z ukraińskim rolnictwem subsydiowanym miliardami euro w ramach odbudowy? Jak pogodzić solidarność z elementarną arytmetyką budżetową?
Eksperci nie kryją sceptycyzmu i np. Mujtaba Rahman z Eurasia Group mówi wprost o „zerowym prawdopodobieństwie” pełnego członkostwa w 2027 r. Jednocześnie przyznaje, że sama obietnica może nadać nową dynamikę procesowi. To brzmi jak wiara w to, że deklaracja zastąpi rzeczywistość. Polityka życzeniowa bywa efektowna, ale rachunki zawsze przychodzą później.
Nie bez znaczenia jest też kontekst geopolityczny. Propozycja akcesji wpisana jest w zrewidowany plan pokojowy, korygujący wcześniejsze pomysły administracji Donalda Trumpa, uznawane w Kijowie i Europie za zbyt prorosyjskie. Presja czasu jest ogromna. Trump naciska na zawarcie porozumienia jeszcze przed Bożym Narodzeniem, a poparcie USA dla planu mogłoby oznaczać wywarcie nacisku na Węgry i Viktora Orbána, dotychczas blokującego proces akcesji Ukrainy. Jednak same naciski Białego Domu mogą nie wystarczyć, bo przecież na przyłączenie Ukrainy do Unii Europejskiej muszą zgodzić się wszystkie państwa członkowskie, a nie wydaje się obecnie, aby taka jednomyślność istniała. Weźmy przykład z naszego podwórka i słowa prezydenta Karola Nawrockiego, który wyraźnie dawał do zrozumienia, że nie będzie jego zgody na akcesję Ukrainy do UE, o ile nie będzie spełniać podstawowych warunków przystąpienia do bloku.
Słowa Nawrockiego i Orbána, nie są jedynymi głosami sprzeciwu w krajach unijnych, bo wątpliwości pojawiły się również we Włoszech, a warto tu zaznaczyć, iż jest to propozycja całkiem nowa, więc sprzeciw może narastać.
W tle majaczy jeszcze bardziej kontrowersyjna idea, a jest to „okres próbny” dla nowych członków, z możliwością wykluczenia w razie regresu demokratycznego, czyli de facto przyznanie, że Unia jest gotowa przyjmować państwa niegotowe, licząc, że jakoś to będzie. To jak wprowadzanie lokatora do domu w trakcie generalnego remontu, z nadzieją, że nauczy się zasad w biegu.
Rosja patrzy na te manewry bez entuzjazmu, natomiast Bruksela powinna pamiętać, że Kreml nie zaakceptował dotąd żadnego planu odbiegającego od jego głównych żądań, w którym Donbas pozostaje punktem zapalnym, natomiast Moskwa nie zamierza oddać go ani w negocjacjach, ani w rzeczywistości militarnej. Do tego dochodzi wolna strefa ekonomiczna na granicy Ukrainy z Rosją, a to już całkiem inny punkt, na który Moskwa raczej swojej zgody nie da. Samo członkostwo Ukrainy w UE nie zakończy tego sporu terytorialnego oraz ekonomicznego pomiędzy Rosją a Ukrainą, więc nie będzie to magiczne zaklęcie, które doprowadzi do rozejmu i zakończenia wojny.
Unia Europejska stoi teraz przed wyborem, który wykracza daleko poza Ukrainę i albo pozostanie wspólnotą zasad, gdzie akcesja jest nagrodą za realne reformy, albo stanie się narzędziem polityki doraźnej i z elastycznym podejściem do granic własnej spójności. Historia uczy, że skracanie drogi rzadko prowadzi do trwałych rozwiązań.
Solidarność jest wartością, realizm też, a Unia Europejska, jeśli chce przetrwać jako projekt polityczny, musi pamiętać, że nawet najszlachetniejsze intencje nie zastąpią fundamentów. Katedry buduje się długo, natomiast improwizowane dobudówki zwykle pękają pierwsze. Do tego dochodzi jeszcze jedna sprawa, więc poniekąd dyktatura Brukseli, a zaczęła właśnie narzucać swoje pomysły wszystkim państwom i w pewien sposób wymuszać decyzje zgodne z jej pomysłami. Czy do takiej Unii Europejskiej chcieliśmy należeć?
Bogdan Feręc
Źr. The Financial Times
Photo by Zulfugar Karimov on Unsplash


