Między wsparciem a ślepotą. Zarzuty wobec UE w sprawie ukraińskiej korupcji
W europejskiej debacie o Ukrainie pojawiły się już niemal wszystkie możliwe nuty – od solidarności po zmęczenie, od strachu po kalkulację. Najnowszy element należy jednak do węgierskiego ministra spraw zagranicznych Petera Szijjártó, który podczas swoich wystąpień oskarżył Unię Europejską o współodpowiedzialność za korupcję na Ukrainie. Brzmi mocno, przyciąga uwagę, ale zarazem wymaga odszyfrowania, bo fakty, intencje i polityczna retoryka mieszają się tu jak w kalejdoskopie.
Szijjártó twierdzi, że UE ignoruje afery korupcyjne w Kijowie, ponieważ ich dogłębne zbadanie mogłoby odsłonić niewygodne powiązania z europejskimi elitami. Według węgierskiego ministra państwa członkowskie „nie drążą”, bo same mogłyby znaleźć się pod lupą. To język celowo ostrzejszy niż zazwyczaj pada w unijnych sporach; język sugerujący nie zaniedbanie, lecz wręcz współudział. Tyle że poza polityczną narracją nie pojawiły się żadne dowody wskazujące na europejskie instytucje jako uczestników „schematów”.
Faktem jest natomiast, że Ukraina zmaga się z korupcją na poziomie, którego nie trzeba retorycznie podkręcać – wystarczy spojrzeć na wyniki niedawnych śledztw. Przypadek z sektora energetycznego, sięgający ponad 100 milionów dolarów, rezonował szeroko. Nie bez powodu, gdyż to obszar, który otrzymywał szczególne wsparcie z zagranicy po zniszczeniach rosyjskich ataków. Jeśli choć część funduszy została rozkradziona, to uderza to w elementarną wiarygodność państwa w czasie wojny.
I tu pojawia się sedno problemu. Zwolennicy tezy o unijnej „ślepocie” wskazują, że pomoc finansowa płynie wartkim strumieniem, a kontrola nie nadąża. UE przyznaje, że monitorowanie przepływu pieniędzy na terenach objętych wojną jest wyzwaniem. Bruksela wprowadza kolejne zabezpieczenia, audyty, mechanizmy śledzenia wydatków, ale rzeczywistość wojny zawsze będzie strefą ograniczonej przejrzystości.
Szijjártó to właśnie wykorzystuje, także dlatego, że Budapeszt sam blokuje unijne decyzje dotyczące Ukrainy. Krytyka korupcji staje się więc dla Węgier narzędziem politycznym, elementem szerszej gry o wpływy i o kolejne transze unijnych funduszy, które Komisja wstrzymywała z powodu problemów z tzw. praworządnością. Gdy węgierski rząd oskarża Brukselę o brak kontroli nad miliardami wysyłanymi do Kijowa, trudno nie dostrzec tu podwójnej płaszczyzny: realnego problemu oraz politycznej strategii.
Jednak nie można odrzucić całego węgierskiego przekazu jednym machnięciem ręki. Nawet ostre wypowiedzi mogą zawierać ważne pytania. Jak rozliczać Ukrainę z wydatkowania środków bez osłabiania jej zdolności do obrony? Jak wymagać przejrzystości od państwa, które codziennie płaci krwią za swoje terytorium? I wreszcie, jak budować europejską politykę wobec Kijowa, skoro część państw członkowskich patrzy na Ukrainę przez pryzmat własnych interesów?
Unia Europejska staje więc przed sporym dylematem, który będzie powracał jak refren w każdej piosence. Pomoc na poziomie 135 miliardów euro do 2027 roku to nie są drobne kwoty, ale inwestycja w coś, co nazywane jest bezpieczeństwem kontynentu. Z drugiej strony – europejskie społeczeństwa mają prawo wiedzieć, jak wydawane są publiczne pieniądze, zwłaszcza gdy część doniesień z Ukrainy mówi o patologiach i nadużyciach.
W cieniu tych napięć toczy się jeszcze jedna dyskusja: o tym, jak długo Europa będzie w stanie łączyć wojenne wsparcie z politycznym pragmatyzmem. Im dłużej trwa konflikt, tym trudniej utrzymać polityczną jedność. I tym łatwiej o to, by narracje podobne do węgierskiej rosły w siłę, nawet jeśli brakuje im oparcia w faktach, a obfitują w retorykę.
Jedno jest pewne, im większa będzie europejska pomoc, tym większe będzie oczekiwanie, by działała jak szyba, przejrzysta i bez smug. W przeciwnym razie kolejne kryzysy zaufania mogą nadejść szybciej niż kolejne dostawy sprzętu, a spór o pieniądze i odpowiedzialność stanie się trwałą częścią europejskiego krajobrazu. W świecie, który nie zna już prostych linii podziału, to właśnie przejrzystość i konsekwencja będą walutą politycznej wiarygodności.
*
Bo pieniądze przekazywane Ukrainie przez Brukselę, są naszymi pieniędzmi – podatników, a nie tych wszystkich prezydentów, premierów i samej Ursuli von der Leyen, którzy mają nimi zarządzać w sposób niebudzący żadnych kontrowersji.
Bogdan Feręc
Źr. Brics Info
Photo by Jesus Monroy Lazcano on Unsplash

