Gdyby ktoś nam w szkole powiedział, że przyszłość gospodarki, energetyki i portfeli całych narodów zależy od gazu, którego jest w atmosferze mniej niż perfum po jednym psiknięciu, większość ludzi parsknęłaby śmiechem. Ale teraz śmiać się nie wypada, bo przecież „planeta płonie”, jak mówił ex kandydat na prezydenta. Najlepiej od razu wyślij wnuczka do sortowania bananowych skórek, a sam przesiądź się z samochodu do roweru wodnego. W imię nauki oczywiście.
Tymczasem skład atmosfery wygląda tak spektakularnie dramatycznie, że czytając te dane, aż człowiek zapomina oddychać: 78% azotu, 21% tlenu i 0,04% dwutlenku węgla. Zero przecinek zero cztery. To cała ta groźna, dławiąca, katastroficzna dwutlenkowa mgła, która ponoć topi lodowce, wysusza rzeki i powoduje, że zasnuta mgłą mózgową Ursula von der Leyen nie śpi w nocy.
No dobrze, ale może to 0,04% to czysty, stuprocentowy produkt cywilizacji, kominów, cementowni i Januszy palących opony za stodołą? Otóż nie. Z tych 0,04% tylko ok. 11% pochodzi z działalności człowieka! Reszta to natura: oceany, gleby, oddychanie zwierząt, wulkany, rozkład materii organicznej, procesy geochemiczne, jednym słowem wszystko, co istniało jeszcze zanim odkryliśmy węgiel i dopalacze.
Zróbmy więc prosty rachunek, który w „mediach klimatycznych” traktowany jest jak herezja.
Skoro CO₂ to 0,04% całej atmosfery, a działalność człowieka odpowiada za 11% tej wartości, to udział antropogenicznego (środowisko przekształcone przez działalność człowieka) CO₂ w atmosferze wynosi: 0,04% × 11% = 0,0044%.
Tak. Zero przecinek zero, zero czterdzieści cztery procenta. Z tego właśnie ma się składać nasza globalna apokalipsa.
Ale przypominam, że nadal nie wolno się śmiać, bo ona płonie. Nie wypada też pytać i nie uchodzi, by ktoś głośno powiedział: „Przepraszam, ale czy my nie walczymy przypadkiem z promilem promila”? Wtedy zaraz przybiegną eksperci od grantów i powiedzą, że nie rozumiemy „sprzężeń zwrotnych”, „czułości klimatu” i „modeli IPCC”, o których oni sami wiedzą tyle, co minister finansów Republiki Irlandii o ekonomii gospodarstwa domowego w Pakistanie.
Powiedz to zwykłemu człowiekowi: „Wyrzuć piec gazowy, kup pompę ciepła, od jutra jeździj elektrykiem, a jak nie masz miliona na termomodernizację, to idź z torbami, bo walczymy z 0,0044%”. Brzmi poważnie, prawda? Albo lepiej: „Podnieśmy wszystkie ceny energii, zlikwidujmy węgiel, gaz i ropę, zamknijmy rolników w skansenach, każmy krowom zakładać filtry na tylne odpływy, a samochody zastąpmy hulajnogą na deszczówkę, bo redukujemy ślad węglowy promila promila”.
Jakby jeszcze komuś było mało tego absurdu, narracja klimatyczna w ogóle nie przypomina troski o naturę. Nikt nie mówi dziś: „Nie śmieć w lesie, nie truj rzek, dbaj o glebę, sadź drzewa”. Teraz ekologia to czysta gazowa buchalteria. Liczy się tylko CO₂. Morze plastiku – nieważne. Chemia w żywności – margines. Glebożerne inwestycje – przecież beton nie emituje emocji.
Dyskutować z tym nie wolno, ponieważ każdy, kto pyta o proporcje, jest natychmiast osobnikiem odrzucającym „fakty klimatyczne”, a jego rozum zostaje anulowany przez święte prawo cytowania raportów ONZ. Zamiast liczb mamy mantry: „katastrofa klimatyczna”, „punkt krytyczny”, „ostatnie pokolenie”. Kiedyś straszono nas biblijnym potopem, teraz straszy się unijną suszą. Przy czym ciekawostka, bo ci sami, którzy chcą nas nauczać o „śladzie węglowym”, latają prywatnymi odrzutowcami na konferencje, by opowiadać o konieczności ograniczeń. Oczywiście tylko dlatego, że ślad węglowy celebryty i polityka jest duchowy, a ślad gospodyni domowej, zbrodniczy.
Nie chodzi o klimat, a chodzi o kontrolę i pieniądze. Handel emisjami, „zielone certyfikaty”, wymuszona transformacja energetyczna, systemy ETS, unijne zakazy kotłów, dotacje dla „neutralności klimatycznej”, to nie są działania dla Ziemi, tylko dla tych, którzy chcą na niej zarządzać ludźmi jak surowcem odnawialnym. Jeżeli naprawdę wierzyliby, że redukcja 0,0044% uratuje świat, to, zamiast zabraniać nam plastikowych słomek, posadziliby parę miliardów drzew. Ale tego się nie robi, bo drzewo nie płaci abonamentu i nie głosuje za regulacją i zabiera miejsce pod nowe domy, z których wyciąga się miliony euro, dolarów, jenów i złotych.
Jeśli ktoś dalej uważa, że największym problemem XXI wieku jest 0,0044% atmosfery, to niech zrezygnuje z telefonu, prądu, auta, ogrzewania i jedzenia produkowanego przemysłowo. Niech żyje jak średniowieczny pustelnik i będzie dumny, że uratował jedną trzynastą promila. Jeśli natomiast ktoś patrzy na liczby i widzi w nich nie koniec świata, a początek manipulacji, to najwyższa pora głośno to powiedzieć.
Ludziom można wmówić wiele rzeczy, ale wmówienie, że cywilizacja padnie przez ułamek promila jakiegoś gazu w powietrzu, to już nie ekologia, to komedia w czystej gazowej postaci.
Bogdan Feręc
Photo by Marek Piwnicki on Unsplash