Site icon "Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Reklama
Reklama

UE i jej 50 płci, z których ważne są… tylko dwie

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Unia Europejska potrafi być jak sklep z ekskluzywnymi garniturami, w którego witrynie stoi 50 manekinów, każdy w innym stroju, ale kiedy wchodzisz, okazuje się, że do kupienia są tylko dwa rozmiary – S i M – i to w jednym kolorze. Tyle że garnituru nie musisz sobie operacyjnie przyszywać do ciała. Płeć – jak się okazuje – już tak.

Od lat Unia ćwiczy język, ustawodawstwo i obywateli w przekonaniu, że istnieje cała tęcza płci – 50, 72, a może 112, ale zależy, który urzędnik obudził się pierwszy i ile czegoś tam wypił. Mamy genderfluid, demi­girl, agender, bigender, neutrois, pangender i całą resztę tego ontologicznego lunaparku, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie, ale pod warunkiem, że chodzi wyłącznie o deklarację. Bo kiedy przychodzi do konkretów, nagle z filozofii robi się chirurgia i ta filozofia ma skalpel tylko w dwóch wersjach, a te tną „na kobietę” i „na mężczyznę”.

Czyli mamy 50 płci, ale tylko dwa zestawy narzędzi, więc obie te opcje wyglądają jak coś w rodzaju promocji w dyskoncie: „Chcesz być czymś spoza duetu mężczyzna–kobieta? Bardzo dobrze! Oczywiście! Pełen szacunek! A teraz proszę wybrać z dwóch pakietów rekonstrukcyjnych: różowy albo niebieski. Trzeciego nie przewidujemy, bo budżet był już rozpisany”.

To jest dopiero majstersztyk logiki: możesz identyfikować się jako genderqueer, elf astralny albo bezpłciowy kosmiczny byt ze skłonnością do poezji haiku, ale jeśli potrzebujesz operacji, UE ma dla ciebie jeden zestaw chirurgiczny na krzyż – i to w wersji binarnej. Prawo mówi: „Szanujemy wszystkie tożsamości płciowe”…, a tu medycyna refundowana odpowiada: „A teraz wybierz, czy chcesz mieć siusiaka czy nie mieć. Koniec katalogu”.

Nie ma operacji na bycie agender, nie ma specjalnego pakietu intersekcyjnego ani budżetu na kształtowanie trzeciej drogi. Nie da się zadeklarować chirurgicznie „pozapłciowości”, bo nagle się okazuje, że ta cała wielość płci jest jak dekoracje świąteczne – miło popatrzeć, ale i tak wszystko zamyka się w dwóch kablach: plus i minus. Płeć społeczna może mieć 50 odcieni tęczy, ale płeć operacyjna kończy się na swoistym standardzie ISO: Kobieta–Mężczyzna, czyli jest tak, jakby w Brukseli istniał specjalny departament: Dyrekcja Generalna ds. Uznawania Płci Abstrakcyjnej i Refundacji Płci Konkretnie Dwojakiej.

Człowiek płynny płciowo może czuć się inaczej w poniedziałek, inaczej w czwartek, a w weekend być mgłą genderowego przejścia, ale jeśli chce to potwierdzić skalpelem, to jednak wracamy do starego dobrego: „Pani lub pan”. W papierach 50 płci (z ogonkiem), ale niestety na sali operacyjnej zaskakująco konserwatywne, czyli uniwersum dwubiegunowe.

A najlepsze, że wszystko to, sprzedaje się jako postęp. Wyobraźmy sobie konferencję prasową: „Wprowadziliśmy 56 uznanych tożsamości płciowych, bo każdy zasługuje na widzialność i afirmację”. Dziennikarz zadaje pytanie: „A co z operacjami?”. Urzędnik: „Och, oczywiście – dalej obowiązuje klasyka: albo cycki, albo chirurgiczne ich usuwanie. Ale może w przyszłości stworzymy jakieś warsztaty z czucia się inaczej”.

To wszystko wygląda też tak, jakby ktoś ogłosił, że od dziś mamy 50 typów obywatelstwa, ale paszporty drukują tylko w wersji francuskiej i niemieckiej. Możesz być obywatelem Unii jako Genderfluid Pantero-Demifluid, tylko że urząd nie ma dla ciebie formularza, ścieżki medycznej ani rubryki ze starą dobrą binarnością – sorki, ostatni pojawiły się niedookreślone. Można w tej sytuacji zapytać dlaczego? Odpowiedź jest prosta, bo budżet na różnorodność kończy się tam, gdzie zaczynają się faktyczne koszty medyczne.

UE jest właściwie jak kelner, który mówi: „W naszej restauracji karta dań jest nieskończona, możesz jeść, co chcesz”, ale kiedy poprosisz o tatara z korniszonem, odpowie: „Serwujemy tylko rosół i schabowego. Nie oznacza to jednak, że z tej restauracji cię wyganiam, bo przecież możesz zjeść jako osoba płci fluxandrogyne-panromantycznej. Jesteśmy nowocześni”.

I oto mamy nowy typ dyskryminacji XXI wieku: dyskryminacja przez nadmiar deklaracji i niedobór konkretów. Jeżeli ktoś czuje się kimś spoza dwójki m/k, prawo UE powie mu: „Masz rację, jesteś wyjątkowy”. Chirurg natomiast: „Wracaj do formularza i wskaż jedną z dwóch opcji, bo inaczej nie mam czego ciąć ani do czego przyszywać”.

W skrócie: ideologia ma 50 płci, a skalpel tylko dwie. Europejski sen o różnorodności kończy się na jednym pytaniu: „Który zestaw narządów pan/pani wybiera?”. A jeśli odpowiesz: „Żaden, potrzebuję trzeciej opcji” – usłyszysz: „Może w następnym życiu, bo na razie możesz wydrukować sobie własne zaimki”.

I jeszcze będą mówić, że to postęp, co ja nazywam to zwykłą głupotą. Żeby nie było, że nie jestem postępowy, to muszę dodać, że nie czepiam się ludzi, którzy nie wiedzą, jakiej są płci. Tych mi trochę szkoda, bo to jednak smutne, aby nie wiedzieć, kim się jest. Ten tekst to wyraźny przytyk do polityków, bo to oni w imię niezrozumiałej ideologii stworzyli kolejne unijne kuriozum, czyli pozwolili wybierać – nawet wyimaginowaną płeć, ale bez fizycznego do niej dostępu. To kolejne polityczne oszustwo, a uczynione chyba tylko po to, aby „kupić” wyborcze głosy. Zwykle mawiam w takich sytuacjach, że niech sobie będą nawet kosmici na ziemi, ale nich to robią w domowym zaciszu, a nie wypełzają na ulice i podkreślają swoją inność.

Czy spotkamy na ulicach osoby heteroseksualne, mężczyzn i kobiety, którzy biegają z flagami i pokrzykują, że oni to jednak wolą kobitki lub facetów? Jakoś przez tyle lat obijając się po tym świecie, nie miałem okazji takich spotkać. Może to moja wina, może chodzę w niewłaściwe miejsca, a może po prostu, heteroseksualni tego nie robią.

Bogdan Feręc

Photo by Jesús Boscán on Unsplash

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
Reklama
Reklama
Reklama
Exit mobile version