Hiszpania znów pokazała, że żywioły mają swoje poczucie humoru i to takie w stylu chłodów z 2015 roku, czyli trochę agresywne, trochę absurdalne, a trochę jakby ktoś nacisnął guzik zmieniający rytm. W połowie listopada północ tego jednak ciepłego kraju obudziła się pod białą kołdrą, jakby ktoś pomylił Półwysep Iberyjski z Norwegią. Arktyczna masa powietrza stwierdziła, że zrobi sobie city break w Kantabrii, Asturii i León, przynosząc śnieg.
To był wówczas najzimniejszy dzień jesieni, choć jesień chyba do dziś nie ogarnęła, że w ogóle się zaczęła. Na drogach chaos, pługi zasuwają jakby od tego zależał los cywilizacji, a lokalne władze uruchomiły plany awaryjne, które zwykle leżą w szufladzie pod napisem: „Używać tylko, gdy naprawdę jest źle”. W Pirenejach –14°C i 45 cm śniegu rozgrzało serca narciarzy, ale schłodziło wszystko inne, od asfaltu po nastroje rolników.
Tu właśnie wchodzi kwestia, która bardziej interesuje świat poza Hiszpanią, więc warzywa i owoce. Te same, które jadą potem do chłodnych lad sklepowych w Irlandii, żeby ktoś mógł zrobić sałatkę z avocado i pomidorem, nie myśląc przesadnie o tym, skąd w listopadzie bierze się właściwie bladoczerwona marna namiastka pomidora.
Hiszpańska zima lubi działać jak efekt domina, bo najpierw zasypuje północ, utrudniając transport na kluczowych szlakach logistycznych, a potem rolnicy z południa – choć u nich nie padało – patrzą na to wszystko z narastającą frustracją, bo jeśli ciężarówki nie mogą jechać, to nawet najlepsza papryka świata nie doleci na czas do Dublina czy Cork. Do tego wystarczy kilka dni niskich temperatur, by szklarnie nadmiernie się wychłodziły i zapasy zaczęły się kurczyć, a irlandzcy importerzy nerwowo sprawdzać alternatywy, które zawsze okazują się droższe.
Czy dojdzie do realnych zakłóceń dostaw? Prawdopodobieństwo istnieje, i to większe niż zwykle. Hiszpańska północ to ruchliwy korytarz logistyczny między południowymi gospodarstwami a resztą Europy. Jeśli takie zimowe warunki pogodowe będą się powtarzać choćby przez kilka dni, łańcuch dostaw zacznie się dławić jak zimny diesel w chłodne noce.
A ceny? Zimą Unia Europejska żyje hiszpańską zieleniną jak influencer żyje algorytmem. Każde tąpnięcie ma potencjał, by windować ceny w górę, więc również na irlandzkich półkach najpierw zobaczymy subtelną korektę – takie euro tu, euro tam, ale w scenariuszu przedłużonego ataku zimy można spodziewać się bardziej niż wyrazistego skoku. Pomidory, papryka, ogórki, truskawki z tuneli foliowych… wszystkie te cuda mogą podrożeć, a klienci będą kręcić głowami, jakby owoce stały się nagle towarem luksusowym.
Nie ma co dramatyzować – nie szykuje się powtórka z brytyjskich pustych półek z 2023 roku, ale zima w Hiszpanii potrafi zrobić bałagan większy niż cały sezon „Domu z papieru”.
Kiedy więc ktoś w Irlandii zimą zrobi zakupy i zauważy, że jego ulubione warzywo kosztuje trochę więcej, niech pamięta, że gdzieś w Asturii pługi próbowały uratować jego sałatkę, a pogodowa anarchia, jak zwykle, rozgrywa swój własny spektakl, nie przejmując się tym, jak bardzo psuje nam kulinarne plany.
Bogdan Feręc
Fot. Kadr z nagrania Euronews


