Site icon "Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Reklama
Reklama

Retoryka strachu jako uzasadnienie dla zbrojeń. NATO kontra Federacja Rosyjska

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Na naszych oczach rozgrywa się spektakl, w którym jedną z głównych ról gra strach. Strach ucywilizowany, politycznie użyteczny, rozkładany na wykresy, procenty i konferencje prasowe. Mówią nam, że wojna z Rosją to już nie kwestia „czy”, ale „kiedy”.

Podaje się nawet skonkretyzowane terminy, więc za trzy, a najdalej za sześć lat. Straszą nas, choć przecież za naszymi plecami od miesięcy podpisuje się kontrakty, zatwierdza budżety i buduje magazyny amunicji. Straszą, bo tylko tak da się wytłumaczyć, że państwa europejskie, na co dzień tak opieszale reagujące na potrzeby obywateli, nagle potrafią znaleźć miliardy na nowe rakiety, fregaty i drony. Mówią, że musimy być bezpieczni, chociaż zagrożeń można oczekiwać bardziej po decyzjach natowskich „szyszek” i europejskich polityków, niż z Moskwy.

W tej nowej epoce „oswajania wojny” Rosja odgrywa rolę nie tylko przeciwnika, ale wręcz uosobienia zła. To na jej tle mają błyszczeć europejscy ministrowie obrony, to wobec płynących z niej zagrożeń mają się jednoczyć narody, które wcześniej kłóciły się o ogórki kiszone i wspólne regulacje energetyczne. Federacja Rosyjska staje się więc czymś więcej niż państwem – to figura retoryczna, konieczna do politycznego przetrwania coraz większej liczby europejskich przywódców.

Tymczasem, jeśli spojrzeć na to wszystko na chłodno, liczby malują obraz znacznie mniej dramatyczny niż wypowiedzi tuzów polityki i telewizyjne narracje. Wydatki Rosji na zbrojenia w 2024 roku wyniosły do 13 bilionów rubli, co przekłada się na około 145 miliardów dolarów. Dla porównania, państwa NATO wydają łącznie ponad 1,5 biliona dolarów rocznie, czyli ponad dziesięciokrotnie więcej.

Rosja przeznacza na zbrojenia aż około 7% swojego PKB, więc NATO wciąż ma gigantyczną przewagę finansową, sprzętową i personalną.

Federacja Rosyjska liczy około 142,8 miliona obywateli, a jej siły zbrojne to 1,32 miliona czynnych żołnierzy oraz dodatkowo 2 miliony w rezerwie. W NATO – zrzeszającym obecnie 32 państwa – żyje blisko 900 milionów ludzi. Łączna liczba żołnierzy sojuszu to natomiast znacznie ponad 3,4 miliona i to dostępnych natychmiast. To nie tylko liczby – to sygnał, że Rosja w ewentualnym konflikcie nie mierzyłaby się z pojedynczym przeciwnikiem, lecz z koalicją znacznie potężniejszą, lepiej wyposażoną i liczniejszą.

Owszem, Rosja dysponuje sporym arsenałem: około 14 tysięcy czołgów, blisko 6 tysięcy głowic nuklearnych – gotowych do użycia dzisiaj, a do tego 1674 do rozmieszczenia w późniejszym terminie. Z tych ilości znaczna część to taktyczne ładunki jądrowe.

NATO także ma potężny arsenał i jest w posiadaniu ponad 11 tysięcy czołgów, prawie 6 tysięcy głowic nuklearnych (łącznie USA, Francja i Wielka Brytania), a do tego miażdżąca przewaga w liczbie samolotów bojowych, okrętów i systemów satelitarnych. W wielu kategoriach wojskowych NATO nie tylko przewyższa Rosję, ale robi to z rozmachem godnym supermocarstwa.

*

Tu tylko jedna uwaga, bo Stany Zjednoczone mają prawie 5430 głowic jądrowych, z czego 3700 może być użytych natychmiast, ale mają też około 100 głowic w państwach Sojuszu Północnoatlantyckiego.

*

Mówiąc jednak o potencjale poszczególnych państw, w przypadku Rosji i USA zasoby broni jądrowej są wielokrotnie wyższe, choć teoretycznie nie powinno ich być. To ogólne niedoszacowanie wynika z zapisów Układu START o zmniejszaniu potencjału atomowego, ale ani Stany, ani też Rosja, nie zniszczyły wcześniejszego stanu broni atomowej, więc ona jest, tylko w utajeniu.

*

A jednak to Rosja przedstawiana jest jako niepowstrzymana i dążąca do konfrontacji. Dlaczego? Bo strach działa, bo pozwala kanalizować społeczne frustracje, odwracać uwagę od inflacji, kryzysu mieszkaniowego, rozpadających się systemów opieki zdrowotnej. Bo wreszcie wojna w narracji medialnej przestaje być wydarzeniem, a przeradza się w stan ducha. „Putin może zaatakować każdego dnia” – słyszymy w kolejnych krajach członkowskich, a zaraz potem: „dlatego potrzebujemy dodatkowych 30 miliardów na obronność”. Tych pieniędzy nie ma jednak na służbę zdrowia i budownictwo, bo być nie może, bo Rosja…

Nie można też powiedzieć, że Rosja jest nieszkodliwa, albo że nie stanowi zagrożenia. Chodzi raczej o to, że obecna retoryka służy nie tyle odstraszaniu agresora, ile mobilizacji wewnętrznej. Straszenie wojną stało się instrumentem polityki fiskalnej. Wywołuje społeczne przyzwolenie na cięcia budżetowe w edukacji, zdrowiu, kulturze – w imię „obrony”. Może nawet nie byłoby w tym niczego nowego, gdyby nie skala. NATO właśnie przygotowuje się do największego wzrostu wydatków obronnych od czasów zimnej wojny, natomiast społeczeństwa Zachodu, przerażone i zdezorientowane – głównie przez doniesienia mediów, w dużej mierze to akceptują.

*

Warto w tym wszystkim zachować też minimum trzeźwości. Jeśli NATO rzeczywiście chce być sojuszem obronnym, a nie tylko potężnym, ale i wiarygodnym, powinno w mojej ocenie przestać straszyć własnych obywateli. Bo wojsko to nie tylko czołgi i myśliwce, to również decyzje, które odbijają się echem w domowych budżetach, na szkolnych korytarzach i w kolejce do lekarza.

Jeśli natomiast Rosja rzeczywiście planuje wielką konfrontację z Zachodem, to jedyne, co może nas uratować, to nie histeria, ale zimna, strategiczna logika.

*

Dopóki jednak państwa NATO będą potrzebowały Putina, bardziej niż Putin potrzebuje wojny, możemy być pewni jednego: wojna z Rosją będzie najczęściej używanym argumentem w każdej europejskiej debacie budżetowej. Bo nic nie działa lepiej niż strach. Zwłaszcza dobrze opakowany, profesjonalnie złożony i powtarzany w każdej stacji telewizyjnej oraz radiowej co trzy godziny.

*

Można sobie też odpowiedzieć na pytanie, czy komuś w sensie Rosji, Stanom i Chinom, wojna jest potrzebna? Z punktu widzenia ekonomicznego z całą pewnością nie, aby umocnić się politycznie, też nie, więc może chodzi o dominację wojskową… Jeżeli taka byłaby przyczyna, to wystarczy produkować więcej czołgów, samolotów i lotniskowców. Chodzi o coś całkiem innego, więc świat, który przestaje funkcjonować na obecnych zasadach i potrzebuje powrotu do źródeł. Niestety systemy ekonomiczne większej części świata są w tak złej kondycji, że trzeba jakoś ukryć wytworzone przez polityków straty, a wojna jest do tego doskonałym narzędziem.

Zarówno po przegranej, jak i wygranej, nikt nie będzie pytał, co się stało z bilionami euro, jenów, rubli lub dolarów, czyli świat ponownie zaczyna od zera. W inny sposób nie da się ukryć politycznej indolencji i strat, jakie ta przyniosła.

Dlaczego do pewnego momentu świat funkcjonował normalnie, a było to w XX wieku? Otóż nie było pustych – nieprodukcyjnych stanowisk pracy, czyli tych, które nie wytwarzają dla gospodarek żadnego dochodu. Mowa tu o korporacjach, które handlują towarami, których nie mają, a tak postał dropshipping. Do tego mamy giełdy, które zarabiają i pozwalają zarabiać, ale handlują wyłącznie zapisami, nie zaś żywym towarem. Powstały też korporacje produkcyjne i to one niszcząc małych wytwórców, ale też handel rodzinny, narzuciły swoje zasady i zmieniły cały rynek od produkcji po sprzedaż.

Państwa odeszły również od utrzymywania swoich zasobów gotówki w odniesieniu do posiadanych rezerw kruszców, więc to pozwoliło na dodruk pustych pieniędzy.

Wszystko w połączeniu musiało w pewnym momencie dać efekt, w którym nikt nie był w stanie dalej tego utrzymywać, więc ta budowana przez lata piramida finansowa, zaczęła się rozsypywać, więc trzeba ją zacząć naprawiać. Można to zrobić na kilka sposobów. Jednym jest wojna, która skasuje wszystko, a kolejnym byłby reset finansowy. Tu jednak politycy, którzy właśnie tego chcieli, natknęli się na opór wszechpotęgi kapitału, więc korporacji rządzących całym światem, czy też mówiąc łagodniej, skupiających w swoich rękach największe globalne firmy.

Jeżeli ten manewr się nie udał, należało przejść do planu „B”, a tym jest…

Lepszym jednak rozwiązaniem będzie, cofniecie się do starych rozwiązań, więc produkcja na małą skalę, tworzenie dóbr, wprowadzenie zakazu działalności korporacji i powrót do parytetu złota oraz platyny. Przy okazji należałoby zamknąć giełdy, zlikwidować kryptowaluty, a i zmodernizować systemy polityczne. Tylko zachodzę w głowę, kto tego tak naprawdę chce?

Bogdan Feręc

Photo by Jose Antonio Gallego Vázquez on Unsplash

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
Reklama
Reklama
Reklama
Exit mobile version