Heather Humphreys marzy o tym, by zostać dziesiątym prezydentem albo jak mówią niepoprawnie pewne grupy prezydentką Irlandii. A ja mam wrażenie, że ktoś pomylił formularze, bo Heather to idealna kandydatka… ale na festyn w Ballyjamesduff, gdzie można przyznać nagrodę za najlepszy placek z jabłkami, a nie na reprezentowanie Irlandii na międzynarodowym forum.
Po pierwsze: minister od wszystkiego, specjalistka od niczego.
Była w rządzie od spraw wiejskich, kultury, przedsiębiorczości i ochrony socjalnej. Zmieniano jej teki tak często, że zaczęła przypominać uczestniczkę maratonu stołkowego: tu trochę potrzymam, tam trochę posiedzę, wreszcie odłożę i pójdę dalej. Czy ktoś pamięta jej jedną, konkretną, wielką reformę lub zmianę, która przyniosła cokolwiek dobrego? No właśnie, nie, bo ich nie było. Heather Humphreys jest jak folder urzędnika – mnóstwo dokumentów, ale treści…
Po drugie: transparentność, ale tylko w teorii.
Jako minister vel ministra, jak głupio to słowo by nie brzmiało, Humphreys krytykowana była wielokrotnie za brak czujności w sprawie instytucji charytatywnych, gdyż sygnały ostrzegawcze docierały, a działania spóźnione. Prezydent ma być strażnikiem państwa prawa, a nie patronem „przymrużenia oka”, co zaczyna nas kierować do pewnych wniosków. I pamiętajmy, że jeśli ktoś w ministerstwie zasypiał nad raportami, to w Áras an Uachtaráin obudzi się dopiero wtedy, gdy ambasadorzy zdążą już wyjść.
Po trzecie: konsultacje, które poszły w kosmos.
Jako minister odpowiedzialna za sprawy społeczne, zakończyła konsultacje dotyczące praw osób z niepełnosprawnościami, zanim zdążyły się na dobre rozwinąć. To trochę jak zamknąć pub w piątek o godzinie 19:00. Technicznie można, ale nikt ci tego nie zapomni. Prezydent ma łączyć, a Heather Humphreys specjalizuje się niestety w przedwczesnym odłączaniu.
Po czwarte: interwencje w śledztwach.
Nie, to nie jest political-fiction, ponieważ pojawiły się niekiedy głosy, że jej ministerialne działania wpłynęły na upadek postępowań dotyczących znęcania się nad zwierzętami. Wyobrażacie sobie prezydenta, o którym w gazetach piszą, że „blokował śledztwa”? To brzmi bardziej jak scenariusz z Bałkanów lat 90., a nie CV kandydata na najwyższy urząd w Republice Irlandii.
Po piąte. Sukcesy? Takie, żeby starczyło na broszurkę wyborczą.
Owszem, były projekty kulturalne, były obchody rocznic, była obecność w regionach przygranicznych, ale to są raczej fotki w lokalnej gazecie niż osiągnięcia zapisane w historii państwa. Prezydent Irlandii powinien być kimś, kogo cytują za granicą. Pani Humphreys co najwyżej cytują na stronach Fine Gael.
***
Heather Humphreys to uosobienie polityki, które wiele osób może nazwać – „byle przeżyć do następnej teki”. W każdym resorcie – trochę zaczęła, trochę nie skończyła, trochę była obecna, trochę jej nie było. Teraz chciałaby być prezydentem wszystkich Irlandczyków, ale prezydent nie może być „trochę” – on musi być całkowicie.
Jeśli więc ktoś pyta, dlaczego Heather Humphreys byłaby złą prezydentką, odpowiedź jest prosta: bo Irlandia zasługuje na kogoś, kto naprawdę zostawia ślad w historii, a nie tylko odcisk buta na wykładzinie ministerialnego gabinetu.
Niestety patrząc na kandydatki i kandydatów, nie ma kogo wybierać, czyli jak powiedział mój znajomy Irlandczyk, „zamiast głosować na ludzi z listy, lepiej już krowę z Cavan”.
Bogdan Feręc
Fot. CC BY 2.0 Houses of the Oireachtas