Zegar atomowy znowu tyka głośniej. Gdy zbliża się koniec obowiązywania układu New START (luty 2026), a Rosja nie zamierza go przedłużać, Stany Zjednoczone stoją na rozdrożu: czy ograniczać swoje ambicje, czy ponownie ruszyć w nuklearny sprint? Wszystko wskazuje na to, że zdecydują się na to drugie.
Generał Thomas Bussiere – dowódca Globalnego Dowództwa Uderzeniowego Sił Powietrznych USA nie owija w bawełnę – wojsko jest gotowe zwiększyć liczbę rozmieszczonych głowic. Gdy rozpadł się ostatni filar dwustronnej kontroli zbrojeń między Waszyngtonem a Moskwą, Ameryka skierowała wzrok nie tylko na Kreml, ale i na Pekin. To w praktyce całkiem nowa sytuacja strategiczna, która wymaga odstraszania dwóch równorzędnych rywali, co z kolei oznacza rozbudowę potencjału nuklearnego na niespotykaną od czasów zimnej wojny skalę.
Stany Zjednoczone muszą mieć też na uwadze Iran, ale i Koreę Północną, bo to dwa państwa, których nie można posądzać o rozsądne zachowania, a dążą przecież do miana potęg nuklearnych.
Obecnie USA rozmieszczają 400 głowic Minuteman III, choć technicznie mogą ich tam zmieścić nawet 1000, a flota podwodna z pociskami Trident II D5 mogłaby zwiększyć swoje możliwości z 960 do 1626 głowic. Nawet bombowce, uważane za najwolniejsze ogniwo nuklearnej triady brane są pod uwagę w kwestii rozbudowy potencjału – z obecnych 528 ALCM do ponad 780. Wszystko to bez konieczności budowy nowych głowic, ponieważ wystarczyłoby przenieść je z zapasów do użytku operacyjnego.
Problem w tym, że amerykańska infrastruktura nuklearna zgrzyta i trzeszczy. Sentinel – nowy międzykontynentalny pocisk balistyczny – jest drogi, a cały projekt opóźniony. Okręty klasy Ohio są eksploatowane ponad plan, a ich następcy z serii Columbia już dziś notują opóźnienia. Bombowiec B-21 jest wyjątkiem, ale program jego uzbrojenia (LRSO) także napotyka przeszkody, co oznacza, że po dekadach zaniedbań przemysł zbrojeniowy nie nadąża za geopolityką.
Zatem pojawia się pytanie – czy właśnie zaczynamy nowy wyścig zbrojeń? Tak, ale to wyścig bez jasnych zasad, wielu uczestników i ryzykownie otwartej mety. W świecie trójbiegunowym – z Chinami, Rosją i USA – równowaga strachu już nie wystarczy. Nie wystarczy też samo zwiększenie ilości głowic, bo liczy się doktryna i wiarygodność odstraszania.
Eksperci, tacy jak Lieber i Press, wskazują, że obecna amerykańska strategia „kontr sił” może prowadzić do eskalacji napięć i destabilizacji sytuacji nuklearnej na świecie. Proponują więc podejście hybrydowe – z opcją uderzenia w cele cywilne jako ostatecznością, by zniechęcić rywali do gry o wszystko.
Wychodzi na to, że Ameryka może wygrać ilością, ale przegrać sens zbrojeń, ponieważ arsenał to tylko narzędzie. Kluczowe pytanie brzmi: czy rozbudowa arsenału nuklearnego rzeczywiście zwiększa bezpieczeństwo, czy tylko pogłębia globalne napięcia?
Bez nowych porozumień rozbrojeniowych i bez odpowiedzialnej strategii nuklearnej, świat coraz szybciej zmierza w stronę nowej ery zimnowojennego chaosu – tym razem bez linii telefonicznej łączącej przywódców z Waszyngtonu, Moskwy i oczywiście Pekinu.
Dla radia Deon w Chicago – Bogdan Feręc
Photo by Stephen Cobb on Unsplash