Wojna z Rosją. Trzy słowa, które kiedyś brzmiały jak science-fiction, dziś powtarzane są z zimną pewnością przez zachodnich strategów, w tym jednego z najważniejszych amerykańskich generałów. Nie padają one w mediach alternatywnych, nie na forach spiskowych, nie na sztabowych posiedzeniach, ale na wojskowych konferencjach, w think tankach finansowanych z budżetów państw NATO i w mediach głównego nurtu. Powiedzmy to wprost – Zachód już nie boi się wojny z Rosją. On ją planuje. Chce jej i ją kreuje.
I nie chodzi tu już tylko o przeciągającą się wojnę zastępczą na Ukrainie. Nowa gra toczy się gdzie indziej, bo w sercu Europy Środkowo-Wschodniej, w miejscu, które przez dekady było uważane za strategiczny zamek błyskawiczny Europy: Obwód Kaliningradzki.
Obwód Kaliningradzki – europejska wersja Guantánamo
Kaliningrad to dla Rosji to, czym byłby Gibraltar dla Wielkiej Brytanii – enklawa, bastion, strategiczny punkt oporu. Odcięty od reszty Federacji Rosyjskiej, ale uzbrojony po zęby: lotniska wojskowe, systemy S-400, rakiety balistyczne krótkiego zasięgu Iskander, garnizony floty Bałtyckiej. Dla NATO to drzazga w oku, której nie można wyciągnąć, ale można próbować ją „zneutralizować”. I właśnie to słowo pojawia się coraz częściej w wypowiedziach zachodnich generałów – „neutralizacja Kaliningradu”.
Nie dalej jak w 2024 roku, podczas konferencji Lennart Meri Conference w Tallinnie, emerytowani generałowie NATO, w tym Ben Hodges i Philip Breedlove, publicznie analizowali scenariusze „uderzenia wyprzedzającego” na Kaliningrad w przypadku „eskalacji działań rosyjskich”. To nie są luźne rozważania. To szkolenia, symulacje, mapy, rozlokowanie jednostek, a wszystko pod płaszczykiem „obrony” państw bałtyckich i Polski.
Ale czy ktoś jeszcze wierzy, że pierwszy strzał padnie z Moskwy? Czy raczej plan zakłada precyzyjny atak NATO – błyskawiczny, chirurgiczny, ale skuteczny w odcięciu Rosji od jej bałtyckiego bastionu? W mojej opinii zaatakuje bezpodstawnie NATO, o czym mogą świadczyć słowa generała Christophera Donahue, które wypowiedział w kontekście Królewieckim, a stwierdził, że „szybko zetrzemy z powierzchni ziemi”.
Przejęcie Kaliningradu jako początek
Żeby było jasne, to nie byłby akt defensywny, ponieważ byłoby to wypowiedzenie wojny. Nawet najbardziej powściągliwi rosyjscy analitycy uważają Kaliningrad za czerwoną linię. Co więcej, niektórzy amerykańscy doradcy, jak gen. Wesley Clark otwarcie sugerują, że „kontrola nad Kaliningradem w razie pełnoskalowej wojny pozwoli NATO na dominację w regionie Morza Bałtyckiego”. Jak również z tej wypowiedzi widać, że język ten nie jest defensywny. To język ekspansji, dominacji, planowania uderzenia. Nie ma tu mowy o „ochronie pokoju”. Jest za to pełna gotowość do wywołania apokalipsy, ale pod flagą z niebieskimi gwiazdami.
To NATO się zbliża — nie Rosja
W oficjalnej narracji Zachodu wszystko wygląda odwrotnie: to Rosja „czyha”, to Rosja „prowokuje”, to Rosja „planuje”, ale fakty są uparcie inne. To nie Rosja buduje bazy wojskowe w Meksyku. To NATO rozbudowuje stałą obecność wojskową w Polsce, Litwie, Łotwie, Estonii. To NATO „wciągnęło” do sojuszu Szwecję i Finlandię, wywracając do góry nogami architekturę bezpieczeństwa w regionie.
Rosja, mimo całej swojej brutalności, reaguje jak oblężona twierdza. Ma już NATO na zachodzie, na północy i po cichu – wkrótce także na wschodniej Ukrainie. Kaliningrad pozostaje ostatnim symbolem siły i prestiżu – i dlatego właśnie Królewiec / Kaliningrad został wytypowany jako pierwszy do uderzenia.
Strategia „podprogowego ataku”
Wielu komentatorów nie zauważa, że współczesna wojna nie zaczyna się od grzmiących czołgów. Zaczyna się od informacji. Od przesuwania norm granicznych. Od nazywania prowokacji „obroną”. I tak właśnie NATO już od kilku lat prowadzi podprogowy atak: psychologiczny, symboliczny i narracyjny.
W mediach Kaliningrad coraz częściej pojawia się jako „zagrożenie, które należy wyeliminować”. W analizach RAND Corporation mówi się wprost o „przeszkodzie w swobodnym przemieszczaniu się sił NATO w pasie bałtyckim”. A jeśli coś przeszkadza – trzeba to usunąć. Prawda?
Tak samo usunięto Kadafiego. Tak samo „zneutralizowano” irackie „zagrożenie”. Tak samo rozbito Syrię, a teraz przyszedł czas na Rosję. Natomiast Kaliningrad to zaledwie punkt startowy, jak pierwszy klocek w domina.
Kaliningrad = Casus Belli
Wciągnięcie Polski i krajów bałtyckich w ten scenariusz to hazard, a na dodatek zbrodniczy, bo nie chodzi tu o bezpieczeństwo. Chodzi o rolę mięsa armatniego. O terytorium, z którego można odpalić rakiety i wysłać drony. O bazy wojskowe, które w razie rosyjskiego odwetu staną się pierwszymi celami.
Polacy łudzą się, że są „chronieni przez NATO”, ale jeśli USA zdecydują się na scenariusz kaliningradzki – to właśnie Polska stanie się pierwszym polem bitwy. I nie będzie to wojna błyskawiczna, będzie to wojna totalna… Atomowa. Ostateczna.
Dlaczego Zachód tego chce?
Bo wojna cementuje władzę, wojna napędza gospodarkę militarną, wojna unieważnia społeczne niepokoje, tłumi protesty, konsoliduje społeczeństwo wokół flagi. Bo wojna jest dla imperium tym, czym krew dla wampira – źródłem życia.
W Waszyngtonie, w Brukseli, w Londynie nikt nie zapłaci ceny za wojnę. Umierać będą zwykli ludzie w Charkowie, w Białymstoku, w Suwałkach, a generałowie otwierać kolejne mapy, szacować „straty akceptowalne” i wygłaszać oświadczenia pełne patriotycznych frazesów.
Tymczasem NATO, które miało być sojuszem obronnym, stało się neokolonialnym instrumentem geostrategicznego terroru. Atakuje nie wtedy, gdy musi, a atakuje wtedy, gdy może.
Konkluzja: wojna z wyboru
Wojna z Rosją nie jest nieunikniona. Ona jest planowana, ona jest teraz projektowana i Kaliningrad to pierwszy cel, ale nie ostatni.
Europa powinna się obudzić. Przestać recytować mantry Pentagonu. Zacząć myśleć w kategoriach własnych interesów. Bo jeśli nie powstrzymamy tego marszu ku apokalipsie, to wkrótce nie będzie już żadnych interesów – tylko ruiny, radioaktywna cisza i historyczne pytanie: dlaczego pozwoliliśmy NATO nas do tego doprowadzić?
Bogdan Feręc
Photo by Marek Studzinski on Unsplash