Jesień ma w sobie coś z urzędnika i to nie byle jakiego, tylko takiego z gabinetu w Brukseli, który właśnie wynalazł nową dyrektywę: od 23 września obowiązkowo zmienia się kolor liści, dzień się skraca o dwie godziny, a każdy obywatel Wspólnoty musi posiadać pulower o minimalnej gramaturze wełny 350 g/m². Uporządkowane, odgórne, z tabelkami i przypisami. Nawet jeśli w Irlandii świeci słońce, a w Portugalii ludzie smażą sardynki w krótkich spodenkach, to zgodnie z kalendarzem Eurostatu mamy jesień i koniec dyskusji.
Ale śmiejmy się, śmiejmy, bo prawda jest taka, że jesień naprawdę ma w sobie tę bezwzględną urzędniczą cechę: przychodzi wtedy, kiedy chce. I co gorsza – zawsze w terminie. Możesz protestować, możesz podpisywać petycje o przedłużenie sierpnia, możesz wrzucać na Instagramie zdjęcia z wakacji, żeby udawać, że wciąż trwa lato. Nic z tego. Liść przywiędnie, dzień się skróci i zaczyna się sezon melancholii.
Staruszek z piosenki, ten, który wędrował po lesie, wiedział to najlepiej. Zobaczył bladawy listek i już mu się wszystko zgadzało: jesień idzie. Nie trzeba było aplikacji pogodowej, wykresów, satelitarnych map ani celebryty w roli pogodynki. Wystarczył jeden liść i doświadczenie. To doświadczenie, które młodych zawsze dziwi, bo przecież im się wydaje, że sierpień może trwać wiecznie. Staruszek jednak nie dał się nabrać. Wręcz przeciwnie – przyjął to z godnością i bez paniki, a jedyne, co mu pozostało, to zakomunikować żonie: „jesień idzie, nie ma na to rady”.
Staruszka zaś, jak każda prawdziwa kobieta, od razu zinterpretowała to praktycznie. Zero poezji, zero filozofii – pulower, futro, herbatka z malin. Koniec gadania. Kto jak kto, ale gospodyni domowa wie, że melancholią nie ogrzejesz chałupy, a sentymentalne wiersze nie zastąpią wełnianej chusty. I tu objawia się mądrość pokolenia: zamiast jęczeć, że lato się kończy, trzeba wyjąć z kufra ubrania. Nie dyskutować z porami roku, tylko się dostosować.
A my, nowoczesne społeczeństwo, co robimy? Wierzymy w prognozy na 14 dni naprzód, w modele klimatyczne, w wykresy emisji CO₂ i raporty ONZ. Myślimy, że jeśli podpiszemy kolejny traktat, to lato zostanie z nami na dłużej, a w grudniu będziemy pić Aperol Spritz. Pomyłka, bo kiedy nagle przychodzi pierwszy chłód, wszyscy jesteśmy zdziwieni, niczym kierowcy zaskoczeni śniegiem w styczniu.
Prawda jest jednak taka, że jesień to nie tylko pora roku. To stan umysłu, to moment, w którym człowiek musi przyznać, że pewnych rzeczy nie przeskoczy. Że czas płynie nieubłaganie, że lato nie trwa wiecznie, że wieczory robią się coraz dłuższe. I tu zaczyna się zabawa, czyli niby to oczywiste, a jednak rok w rok daje nam to powód do zaskoczenia, narzekania i czarnego humoru.
Żeby było jeszcze zabawniej, Irlandczycy mają na to własną filozofię, więc o ile reszta Europy uznaje, że jesień zaczyna się pod koniec września, to według starego irlandzkiego kalendarza już 1 sierpnia, w święto Lughnasadh, rozpoczyna się okres jesienny. Tak, dobrze czytacie: w czasie, gdy Polacy opalają się nad Bałtykiem, Irlandczycy z tradycji uważają, że zaczęła się jesień. A gdy oni świętują Samhain (czyli Halloween), my dopiero ziewamy, że „chyba się zrobiło zimno”. To jest dopiero przewrotność. Naród, który ma w nazwie „Zieloną Wyspę”, patrzy na sierpień i mówi: „jesień”. I wiecie co? Oni mają rację, a dlatego, że w sierpniu tu naprawdę zaczyna się zbierać chłód. Trawa niby zielona, ale wieczory już wbijają wilgoć w kości. I kiedy turysta z kontynentu rozkłada jeszcze kocyk na piknik, Irlandczyk już wyciąga z szafy wełniany sweter po dziadku. To z kolei nazywa się realistyczne podejście do życia. Nie udawać, że sierpień to lato, kiedy natura podpowiada, że czas szykować się na coś innego. Nie wierzyć w kalendarz gregoriański ani w meteorologiczne normy, tylko spojrzeć na chmury, na wiatr, na liść i wiedzieć swoje.
My żyjemy w epoce, w której nie wystarczy, że staruszek powie „jesień idzie, nie ma na to rady”. Teraz musi być raport. Raport o zmianach klimatycznych, o prognozach, o adaptacji społeczeństw. Komisja Europejska powoła specjalny komitet, który stwierdzi, że jesień trzeba „zrównoważyć”. Pojawią się programy dotacyjne: „Ciepły Pulower+”, „Futro 2030”, „Herbata z Malin w Każdym Domu”, a media będą debatować, czy jesień przychodzi za wcześnie, czy za późno i kto jest za to odpowiedzialny.
Może Putin, może Amerykanie, a może globalne korporacje. Będziemy analizować, że w tym roku jesień przyszła szybciej niż w poprzednich pięciu latach, a eksperci będą ostrzegać, że jeśli nie zmniejszymy emisji, to do 2050 roku liście będą żółknąć już w lipcu. A staruszek tylko uśmiechnie się pod nosem i powie: „panowie, jesień idzie, nie ma na to rady”.
Nie oszukujmy się – jesień to także nasza ulubiona wymówka. Gdy wciąż trwa lato, jeszcze można udawać, że jesteśmy optymistami, że coś się da, że świat stoi przed nami otworem. Ale gdy przyjdzie jesień, każdy Polak, Irlandczyk czy inny Europejczyk nagle czuje się zwolniony z obowiązku radości. Pada? „A bo to jesień”. Wieje? „Jesień, proszę pana”. Nic się nie chce? „Jesień taka, że człowiekowi tylko spać się chce”.
Jesień jest więc nie tylko porą roku, ale też narodowym sportem narzekania. I tu znów staruszkowie mają przewagę: oni nie narzekają, tylko działają. Oni wiedzą, że nie ma sensu lamentować nad liściem, skoro można wyjąć z kufra futro. Tymczasem my, młodzi, będziemy siedzieć na Facebooku i pisać statusy o chandrach, a dopiero w grudniu przypomnimy sobie, że trzeba było wcześniej uszczelnić okna.
I wreszcie, nie oszukujmy się, jesień to metafora starości. To właśnie dlatego staruszkowie rozumieją ją najlepiej, bo dla nich jesień roku i jesień życia to właściwie ta sama melodia. Żółknięcie liścia to jak siwienie włosów, chłód w powietrzu to jak drżenie rąk. Oni z tym nie walczą, oni to akceptują i może właśnie dlatego są mądrzejsi od nas wszystkich. My, młodzi, wciąż myślimy, że mamy lato wieczne, że czas da się oszukać kremem przeciwzmarszczkowym i karnetem na siłownię. Oni wiedzą, że każda wiosna ma swoją jesień i dlatego nie płaczą nad liściem, tylko robią miejsce na opał w piwnicy.
Jesień, proszę państwa, to nie tylko pora roku. To przypomnienie, że nie wszystko da się zaplanować, zorganizować i unormować dyrektywą. To lekcja pokory wobec czasu i choć możemy się buntować, machać rękami i pisać raporty o zmianach klimatu, staruszek miał rację: jesień idzie, nie ma na to rady.
I to jest w gruncie rzeczy dobra wiadomość, ponieważ skoro jesień idzie nieuchronnie, to znaczy, że wiosna też kiedyś przyjdzie. Tyle że nie wtedy, kiedy będziemy tego chcieli, tylko wówczas, gdy natura uzna, że czas. I może właśnie o to chodzi, żeby nie wierzyć w kalendarze i polityków, tylko w liść, w pulower, zdrowy rozsądek i staruszka stojącego przed chatą, który mówi swej żonie staruszce…
***
Tekst na podstawie piosenki Małgorzaty Zwierzchowskiej i Olka Grotowskiego>>>
Bogdan Feręc
Photo by Jordy Muñoz on Unsplash