Site icon "Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Reklama
Reklama

Jasnowidz z Człuchowa, czyli apokalipsa na każdy wtorek

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

W Polsce XXI wieku nie trzeba mieć habilitacji z geopolityki, by zostać prorokiem. Wystarczy YouTube, miękki fotel, spojrzenie wbite gdzieś ponad kamerę i grymas zamyślenia, który z równym powodzeniem można przypisać objawieniu, jak i niestrawności. I wtedy się zaczyna: „Kochani… coś się zbliża. Coś niepokojącego. Widziałem… ludzi biegnących w panice… jakiś ogień… wschodni kierunek…”.

Oto Krzysztof Jackowski – nieformalny minister strachu Rzeczypospolitej, który w każdym tygodniu serwuje Polakom dawkę wizji tak mętnych, że nawet mgła z Wronek czuje się przy nich zawstydzona.

Wiara w dar czy wiara w wyświetlenia?

Jackowski nie jest już tym lokalnym jasnowidzem, którego prokuratura w latach 90. poprosiła o pomoc przy zaginięciu. Nie. To dziś pełnoprawny influencer grozy, człowiek, który umiejętnie połączył cechy szamana, domorosłego futurologa i talk-show hosta. Tyle że zamiast prowadzić talk-show, on prowadzi lęk-show. I to z monologiem.

To teraz niech ktoś spróbuje podsumować jego przepowiednie w jednym zdaniu…

Gotowe? To może brzmieć mniej więcej tak: „Coś się wydarzy, coś się stanie, chyba nie w Polsce, ale może w Polsce, widzę ludzi spanikowanych, może to wojna, a może nie wojna, ale chyba coś z bronią, chociaż nie jestem pewien”. To nie jest prorocze objawienie przyszłości, bo staje się werbalną mgławicą, która skutecznie wkręca ludzi, grając na najniższych nutach emocjonalnego instrumentu: strachu przed przyszłością i pragnieniu znalezienia sensu.

Wizje z YouTube’a, czyli jak zarabiać na zbiorowej paranoi

Nie da się zignorować faktu, że jasnowidz z Człuchowa przeniósł się z lokalnej legendy do pełnokrwistego produktu internetowego. Transmisje na żywo, miniaturki z dramatycznymi twarzami, tytuły w stylu „Przed tym was nie ostrzegli – wizja sprzed tygodnia się sprawdza!” – to nie są już prywatne przemyślenia człowieka z darem. To jest strategia marketingowa oparta na grozie i niepewności.

Jackowski nie sprzedaje ludziom nadziei. On sprzedaje przewidywalny niepokój. Regularny jak zegarek, rytmiczny jak cotygodniowe kazanie w kościele. Ale zamiast zbawienia – mamy „konflikt o wodę”, „dziwne ruchy wojska”, „coś złego we wrześniu”, „przesłanie z Rosji”. Czy się sprawdza? Czasem. Ale jak mawiał kiedyś znany analityk giełdowy: nawet zepsuty zegar dwa razy na dobę pokazuje dobrą godzinę.

Psychologia grozy – czyli dlaczego ludzie to łykają

Jasnowidz nie potrzebuje faktów. On potrzebuje nastroju, a ten buduje zgrabnie: pauza, spojrzenie w dal – coraz częściej w okno, krótkie zdanie wypowiedziane na wdechu, coś o ludziach w panice, o „dziwnej energii”. I już. Mamy apokalipsę w wersji light – na ekranie smartfona, w autobusie, w przerwie między zakupami a scrollowaniem TikToka.

Dlaczego to działa?

Bo strach jest prostszy niż myślenie. Łatwiej uwierzyć, że „coś się wydarzy”, niż zrozumieć mechanizmy globalnych napięć. Łatwiej przyjąć, że Jackowski „coś czuje”, niż sprawdzić, co naprawdę się dzieje w Azji Centralnej, na rynku LNG czy w Banku Rezerw Federalnych. Wizja Jackowskiego jest jak fast food dla umysłu: tani, łatwy, uzależniający i pełen pustych kalorii.

Jackowski jako produkt epoki lęku

W świecie, gdzie pandemia ustępuje wojnie, a wojna grozi kolejną pandemią, ludzie łakną przewodników. Tylko że zamiast naukowców czy ekspertów, którzy nawiasem mówiąc, sami się zagrzebali w niekończących i błędnych analizach, słuchają faceta, który w zaciszu swojego salonu „wyczuwa zagrożenie energetyczne w Niemczech”.

A jeśli coś się jednak wydarzy – choćby częściowo pasujące do jego słów – następuje kaskada potwierdzenia: „A nie mówił? Mówił!”. To nieważne, że mówił też o wojnie w Hiszpanii, ostrzegał przed wybuchem w Czechach i przewidział kataklizm, który okazał się… ćwiczeniami wojskowymi.

Dla wiernych fanów to i tak dowód, że „on coś wie”. A dla niego? To zasięg, klikalność i lojalna publiczność.

Wizje moralnie wątpliwe

Największy zarzut wobec Krzysztofa Jackowskiego nie dotyczy wcale tego, czy „coś widzi”, tylko jakie emocje wzbudza i jak je wykorzystuje. W jego filmach znajdziesz opisy ciał, tragedii rodzinnych, zaginięć, potencjalnych zamachów, wybuchów – wszystko to ubrano w estetykę grozy i proroczego niepokoju.

Czy naprawdę potrzeba kolejnej osoby, która dokłada paliwa do pieca zbiorowego lęku? Czy moralne jest straszenie ludzi „ogólną paniką w sierpniu” bez żadnej odpowiedzialności? Czy powinien opowiadać o zaginionych dzieciach i „odczuciach duszy”, gdy rodziny wciąż czekają na jakąkolwiek informację?

Tu już nie ma mowy o wolności wypowiedzi, ale o etyce medialnej, której ten człowiek nie tylko nie respektuje – on jej nie zauważa.

Podsumowanie – czyli przepowiednia felietonisty

Przewiduję, że Krzysztof Jackowski dalej będzie popularny. Dlaczego? Bo działa jak lustro naszych czasów. Odbija lęk, niepewność, zagubienie i przetwarza je w formę strawnej, prostej, o ile nie prostackiej opowieści. Nieważne, że to opowieść nasycona mgłą, dwuznacznością i czasem zwyczajnym absurdem.

W epoce clickbaitów, a także teorii spiskowych i panicznego scrollowania, Jackowski jest symptomem, nie przyczyną. Ale jak każdy symptom, można go zignorować. Można przestać go karmić wyświetleniami. Można wyłączyć stream, zanim usłyszy się o „dziwnym przeczuciu”. Bo prawdziwe niebezpieczeństwo nie kryje się w jego wizjach. Prawdziwe niebezpieczeństwo kryje się w tym, że coraz więcej ludzi traktuje je poważnie.

Bogdan Feręc

Fot. CC BY-SA 4.0 Grzegorz Gołębiowski

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
Reklama
Reklama
Reklama
Exit mobile version