W Irlandii grudzień zawsze zaczyna się niewinnie, niby tylko światła powoli rozbłyskują w oknach, niby tylko sklepowe witryny dostają kolorowych rumieńców, ale jak co roku, drogi pokazują swoje prawdziwe oblicze świątecznej gorączki. Wystarczy spojrzeć na N7 o poranku w początkach grudnia, gdzie asfalt przypomina wtedy rzekę zastygłą w czasie, a auta stoją jedno za drugim, jak pielgrzymi zmierzający w stronę rodzinnego stołu.
Tak, wchodzimy w ten moment, kiedy Irlandia przestaje płynąć, a zaczyna stać i nie ma w tym nic odkrywczego, bo tradycja to tradycja. Od lat w przedświątecznym okresie główne trasy i miejskie ulice od Dublina po Cork, Sligo i Galway przechodzą swoją coroczną próbę charakteru. Autostrady z trudem łapią oddech, a drogi wylotowe robią się nerwowe jak student przed pierwszą sesją. Świąteczny rozgardiasz, rodzinne wyprawy, zakupy, także te robione w ostatniej chwili, to wszystko działa na ruch jak magnes, który przyciąga każde cztery kółka w Irlandii i zaprasza do powolnego tańca postoju i ruszania.
Do tego dochodzi irlandzka pogoda, która lubi robić psikusy. Mgła osiadająca na przednich szybach niczym mleczny mural, nagły deszcz, który zamienia drogi w szkliste tafle, kapryśna śniegowa posypka, więc to scenariusz, który potrafi przeciągnąć podróż bardziej niż kolejka do kasy w Dunnes Stores 23 grudnia.
Jako człowiek, który z drogami tej wyspy ma do czynienia nie od wczoraj, powiem jedno: tutaj planowanie to nie luksus, a obowiązek. Jeśli ktoś wpadnie na pomysł, żeby ruszyć na zakupy 20 lub 23 grudnia po południu, to niech nie liczy na płynność jazdy, a bardziej na medytację w towarzystwie tylu czerwonych świateł hamowania, że można by nimi oświetlić całe Galway przez dwa tygodnie. Dużo mądrzej jest zaplanować świąteczne wyjazdy, również te po zakupy na rano, kiedy ruch jest jeszcze w fazie „ogarniam, ale się nie spieszę”.
Nawigacja – oczywiście pomaga, ale cudów nie ma. Google Maps potrafi wysłać wszystkich na tę samą boczną drogę tak wąską, że dwie osobówki mijają się jak dwa nieśmiałe jeże. Wtedy cała alternatywa zamienia się w kolejną wersję korkowej epopei. Czasem lepiej trzymać się głównej trasy, nawet jeśli obiecuje 10 minut dłużej.
Zresztą, tylko dobrze przygotowany kierowca przetrwa irlandzki grudzień bez stresu. Ciepły koc, butelka wody, telefon naładowany jak średniowieczny zamek przed oblężeniem – to podstawy. Do tego pełny bak paliwa, sprawne hamulce, zimowe opony, a w bagażniku apteczka i kable rozruchowe. Tradycyjny zestaw, który nigdy nie zawodzi. Trochę więcej napięć pojawia się u właścicieli aut elektrycznych, bo niby ładowarek jest z roku na rok więcej, ale na pełne „zatankowanie” potrzeba kilku godzin. Jak natomiast prądu braknie w korku… Cóż, wówczas ratuje nas tylko Pomoc Drogowa.
Zmęczenie, o tym też trzeba pamiętać, bo to wróg cichy, lecz bezwzględny. Na irlandzkich trasach warto robić przerwy co parę godzin, jak jedziemy wzdłuż wyspy 😉, zwłaszcza gdy ma się w aucie dzieci albo własne poczucie cierpliwości wiszące na włosku. Jazda nocą kusi, bo ruch wtedy jest jakby bardziej rozmarzony, jednak zmęczenie potrafi wbić klin między kierowcę a drogę. Lepiej więc ruszać w trasę wyspanym, niż kusić los reflektorami, które widzą znacznie więcej niż oczy.
Zimowa aura, pełna śliskich poboczy i kapryśnego wiatru znad Atlantyku, wymusza na kierowcach pokorę. Tu nie da się udawać, że asfalt przebaczy. Trzeba zwolnić, trzymać odstęp i hamować bardziej sercem silnika niż nogą. Właśnie ta ostrożność jest ostatnią linią obrony przed wypadkami, które w Irlandii potrafią sparaliżować całą trasę szybciej niż świąteczna wyprzedaż odzieży.
Największym w ostatnich latach problem na tutejszych drogach jest brawura i brak cierpliwości. Kto próbuje świątecznego slalomu między pasami, prędzej czy później ląduje w kolejnej rubryce drogowych statystyk.
W grudniu irlandzkie trasy i ulice przypominają żywy organizm, zmęczony, ale nadal walczący o choćby kilka centymetrów posuwających do przodu. Kto je zrozumie i podejdzie do nich z rozsądkiem, jedzie spokojniej, wolniej i paradoksalnie – szybciej dojeżdża do celu. I może właśnie w tym tkwi sedno świątecznej podróży po tej wyspie, w świadomości, że płynność ruchu jest już od dawna luksusem, a cierpliwość to cnota, którą warto mieć pod ręką tuż obok termosu z herbatą.
Gdy ruszamy w te grudniowe trasy Irlandii, jedziemy nie tylko przed siebie, ale też w głąb czegoś, czego nie da się nawigować żadną aplikacją i warto powiedzieć to wprost, że świąteczne korki nie są wrogiem, one są lustrem. Pokazują, ile mamy cierpliwości, rozsądku i pokory wobec wyspy, która od pokoleń próbuje nam przekazać, że pośpiech kończy się zawsze tak samo, w kolejce.
Irlandzkie korki są też jak zimowy przypominacz starych prawd, tutaj nie wygrywa sprytniejszy, głośniejszy czy bardziej zdeterminowany. Wygrywa ten, kto odpuści. Może więc największą świąteczną niespodzianką nie będzie prezent pod choinką, tylko ta chwila w korku, gdy zatrzymujemy się na drodze i nagle odkrywamy, że w tym całym pędzie największym luksusem jest… nie biec za tłumem. Wystarczy spojrzeć na światła stopów przed nami, jakby były migoczącą procesją, i przyjąć prosty fakt: Zielona Wyspa zwalnia istotnie raz do roku po to, żebyśmy zrozumieli, że my też powinniśmy. Może to brzmieć jak prowokacja, ale w tym tkwi pewien sens. W Irlandii prawdziwy świąteczny spokój zaczyna się w momencie, gdy dojedziesz do celu.
Bogdan Feręc
Photo by Antonino Visalli on Unsplash


