Site icon "Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Reklama
Reklama

Irlandia na krawędzi. Czy Zielona Wyspa przeżyje światowe ekonomiczne tsunami?

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Irlandia stoi dziś w punkcie krytycznym swojego istnienia. Nie przesadzam i nie chodzi tu teraz o polityczne przepychanki, ani o kolejną burzę medialną wokół Leinster House. Mówimy o czymś znacznie poważniejszym – o przyszłości gospodarczej kraju, który przez dekady uchodził za europejskiego tygrysa, choć takiego w miniaturze. Irlandia to wciąż kraj bogaty i stabilny, w którym standard życia mieszkańców przypomina bardziej Szwajcarię niż Wschodnią Europę, jednak każdy, kto w spokoju spojrzy na globalny układ sił, dostrzeże czarne chmury nad tą wyspą.

Podstawowy problem Irlandii jest prosty: gospodarka kraju w ponad 80% zależy od zagranicznych firm medycznych i technologicznych. To one wypełniają kasę państwa miliardami euro, a jednocześnie gwarantują, że przeciętny mieszkaniec Dublina nie musi liczyć każdego centa, by przetrwać do końca miesiąca. Problem w tym, że te same firmy są obiektem globalnej gry potężniejszych niż Irlandia graczy i tu na scenę wkraczają Stany Zjednoczone. Donald Trump, a być może wkrótce jego polityczny następca, J.D. Vance, nie mają żadnego interesu w tym, żeby pozwolić, by europejskie siedziby amerykańskich gigantów wciąż zasilały irlandzkie budżety. Ich marzeniem jest sprowadzenie tych firm „do domu”, czyli do USA, a historia pokazuje, że Biały Dom potrafi być niezwykle skuteczny w realizacji własnych interesów gospodarczych na świecie.

Co to oznacza dla Irlandii? Ano to, że jeśli Zielona Wyspa nie znajdzie alternatywy, w perspektywie najbliższej dekady może zobaczyć scenariusz wprost z kronik sprzed lat 80., czyli powrót do swojej własnej gospodarki, więc ubogiej, ledwo wiążącej koniec z końcem. Brak bogactw naturalnych, ograniczony przemysł, niemal całkowita zależność od zagranicznych innowacji – oto fundamenty, na których opiera się dzisiejsza Irlandia. Do tego doliczmy rolnictwo, które wciąż pozostaje niszą i choć wołowina, jagnięcina, Guinness czy Jameson są wizytówką kraju, nie mają siły udźwignąć całej ekonomii wyspy na poziomie, do którego przywykli jej mieszkańcy.

Warto też wspomnieć o jeszcze jednej zmiennej – Unii Europejskiej i jej obsesji na punkcie liberalizacji rynków rolnych. Dążenie Ursuli von der Leyen, by wpompować w europejski obieg żywność z krajów Mercosur, jednocześnie przygniatając lokalnych rolników, może stać się gwoździem do irlandzkiej trumny. Paradoks polega na tym, że Europa, która przez lata dawała Irlandii ochronę i stabilność, teraz staje się potencjalnym źródłem problemów.

Można by więc zapytać: czy Irlandia w ogóle ma jakieś pole manewru? Odpowiedź jest trudna, ale i w mojej ocenie ograniczona.

Wariant pierwszy: rozwój własnej produkcji i przemysłu. Brzmi pięknie, prawda? Tak, ale ile można produkować Guinnessa i Jamesona, wołowiny i jagnięciny, zanim okaże się, że to nie wystarcza, by utrzymać kraj na powierzchni globalnego oceanu ekonomicznego? Prawda jest brutalna – sama turystyka i eksport lokalnych wyrobów nie zastąpi miliardów, które wpadają dziś z zagranicy.

Wariant drugi: inwestycje w technologie i innowacje. Teoretycznie możliwe, ale jak się przyjrzeć liczbom, koszt takiego przedsięwzięcia przewyższa możliwości nawet najlepiej zarządzanych funduszy oszczędnościowych Irlandii, na których kolejne rządy gromadzą nadwyżki budżetowe. To nie jest kwestia kilku miliardów, które można wysypać na stół; mówimy o dziesiątkach miliardów euro, a czas w tej grze odgrywa rolę krytyczną. Każdy rok zwłoki oznacza spadek konkurencyjności, odpływ talentów i utratę statusu „kraju bogatego”.

I tu dochodzimy do punktu, który dla niektórych zabrzmi jak pomysł rodem z kosmosu, a dla innych jak narodowa konieczność, czyli Chiny. Tak, Państwo Środka ten gigant światowego przemysłu, technologii, medycyny i rolnictwa, który od lat przesuwa swoje globalne wpływy, oferuje możliwości, których Irlandia dziś desperacko potrzebuje. Kilka lat temu Dublin odrzucił chińską propozycję, traktując ją jak ciekawostkę w ministerialnym gabinecie i rzucił chińczykom w twarz – 走开 (zǒu kāi) – „odejdź sobie” – i to w momencie, gdy świat stawiał pierwsze poważne znaki zapytania nad przyszłością globalnej gospodarki.

Dziś ta oferta nadal istnieje, ale jest już mniej atrakcyjna. Chiny z całą pewnością nie chcą już wprowadzić do Irlandii inwestycji na poziomie sprzed pandemii, ale mogą stać się tym, czego ten kraj będzie potrzebował za kilka lat. Tu zaznaczę, że to nie jest opcja polityczna, to jest wybór między przetrwaniem a marginalizacją. Każdy rząd, który odrzuci chińską propozycję, musi być gotowy na to, że za dekadę o Zielonej Wyspie będą mówić raczej w kontekście historii niż sukcesu gospodarczego.

Nie można też zapominać o czynniku ludzkim, bo mieszkańcy Irlandii przyzwyczajeni są do wysokiego standardu życia, stabilności i dobrobytu. Jeśli system finansowy zostanie zachwiany, a budżet państwa przestanie dostarczać odpowiednich środków, społeczeństwo może doświadczyć sytuacji, w której praca w Dublinie nie wystarcza, by wynająć mieszkanie, a ceny podstawowych produktów rosną szybciej niż pensje. To nie jest scenariusz abstrakcyjny – to realny efekt utraty kluczowych inwestorów i ograniczeń wynikających z europejskiej i amerykańskiej polityki.

W tym kontekście pytanie nie zabrzmi już „czy Irlandia upadnie?”, ale „kiedy i w jakim stopniu?”. Można oczywiście liczyć na cud, że Stany Zjednoczone nagle zmienią kurs, że Unia zmięknie w polityce rolnej, a zagraniczni inwestorzy pozostaną wierni wyspie. Ale historia gospodarcza pokazuje, że cuda zdarzają się rzadko, a świat ekonomiczny jest brutalny i bezlitosny wobec krajów, które nie nadążają za zmianami.

Co więc może zrobić Irlandia? W mojej ocenie odpowiedź jest jedna – trzeba mieć polityczne „cojones” i odważnie, bez oglądania się na innych wykorzystać obecne okienko możliwości do nawiązania realnej współpracy z Chinami. Jednocześnie powinno się wprowadzić szerokie reformy na polu krajowym, które pozwolą na rozwój własnego przemysłu i technologii. To wymagałoby olbrzymiego wysiłku politycznego, inwestycji i determinacji, bo każdy ruch w tym kierunku spotka się z oporem ze strony Brukseli i tradycyjnych zachodnich partnerów. Oczywiście można też pozostawić wszystko swojemu biegowi, jednak alternatywa prosta, jak konstrukcja gwoździa – powolny i bolesny upadek, który przywróci Irlandię do roli państwa marginalnego, znanego dziś z zielonego krajobrazu, Guinnessa i Jamesona, a jutro z ulic pełnych wozów z brukwią i osiołków, które będą ciągnęły życie na wyspie.

Irlandia może jeszcze ocalić swój status, ale musi pamiętać, że czas ucieka. Każdy miesiąc zwłoki to krok bliżej do momentu, w którym Zielona Wyspa przestaje być gospodarczą legendą, a staje się kolejnym przykładem, że w globalnej grze liczy się przede wszystkim siła, spryt i gotowość do podejmowania ryzyka.

Bogdan Feręc

Photo by 𝕡𝕒𝕨𝕤 𝕒𝕟𝕕 𝕡𝕣𝕚𝕟𝕥𝕤 on Unsplash

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
Reklama
Reklama
Reklama
Exit mobile version