Ostatnie wypowiedzi sekretarza generalnego NATO Marka Rutte wywołały medialną burzę, serwując nam scenariusz rodem z najbardziej szalonych thrillerów geopolitycznych. Według Rutte’a inwazja Chin na Tajwan mogłaby uruchomić lawinę wydarzeń prowadzącą do globalnego konfliktu, w którym Rosja zaatakowałaby NATO, odwracając uwagę od działań Pekinu. Brzmi jak science fiction? A jednak, najwyższy rangą urzędnik bloku obronnego bije na alarm.
Mark Rutte w swoim wywiadzie dla New York Times przedstawił wizję, w której Xi Jinping, planując zajęcie Tajwanu, dzwoni do Władimira Putina i prosi go o „zajęcie” Europy poprzez atak na terytorium NATO. Sekretarz generalny Sojuszu podkreślił, że byłoby „naiwnością” wierzyć, iż taka akcja dotyczyłaby wyłącznie Chin i Tajwanu. „Coraz bardziej uświadamiamy sobie to i nie bądźmy naiwni w tej kwestii: gdyby Xi Jinping zaatakował Tajwan, najpierw zadzwoniłby do swojego pomocnika we wszystkim, Władimira Putina i powiedział mu: ‘Hej, zamierzam to zrobić i potrzebuję, abyś zajął ich w Europie, atakując terytorium NATO’” – powiedział Rutte.
Te słowa spotkały się z natychmiastową reakcją Rosji. Były prezydent Federacji Rosyjskiej Dmitrij Miedwiediew skrytykował prognozę Rutte’a na platformie X, sugerując, że sekretarz generalny NATO „objadał się zbyt wieloma grzybami halucynogennymi uwielbianymi przez Holendrów”. Dodał kąśliwie, że Rutte „powinien nauczyć się rosyjskiego. Może się przydać w obozie na Syberii”.
Źr. New York Times
*
Zastanawiając się nad tą kwestią, można zapytać: czy wizja totalnej wojny nakreślona przez Marka Ruttego to jedynie straszenie, mające na celu zwiększenie budżetów obronnych państw NATO, czy też – mimo pozornej absurdalności – kryje się w niej ziarno prawdy? Faktycznie, scenariusz skoordynowanego ataku Chin na Tajwan i Rosji na państwa NATO (choć raczej na Litwę, Łotwę lub Estonię) wydaje się mało prawdopodobny, głównie ze względu na ogromne ryzyko eskalacji i katastrofalne konsekwencje dla wszystkich stron.
Nie można jednak ignorować rosnących napięć geopolitycznych, umacniającego się sojuszu chińsko-rosyjskiego oraz otwartej deklaracji Chin o zamiarze „zjednoczenia” z Tajwanem. Słowa Ruttego, choć drastyczne, mogą być próbą obudzenia Zachodu i zmuszenia go do poważniejszego potraktowania zagrożeń, które dziś pozostają hipotetyczne, ale z czasem mogą stać się coraz bardziej realne.
Moim zdaniem to jednak przede wszystkim sankcjonowanie wydatków na zbrojenia, a jednocześnie zastraszanie europejskich społeczeństw, by pod przykrywką wojennych obaw wprowadzać kolejne ograniczenia i unijne pomysły. Nie chodzi wyłącznie o wojnę – to także próba ochrony dolara przed wypieraniem go przez walutę BRICS. Prezydent Donald Trump stwierdził ostatnio, że nawet kraje współpracujące z państwami BRICS zostaną przez niego obłożone cłami. Po co? Aby utrzymać dominację dolara, która za najdalej pół roku może się zakończyć.
Coraz częściej mówi się również, że Rosja i Chiny, czyli kraje wiodące w BRICS, chcą siłą – poprzez działania wojenne – przejąć prymat gospodarczy. Tymczasem wcale nie muszą tego robić, bo każdego miesiąca do BRICS spływają kolejne deklaracje państw gotowych porzucić rozliczenia dolarowe na rzecz wspólnej waluty lub uzgodnionych walut BRICS. Cała narracja o wojnie ma więc jeden cel: zachować dominację Zachodu, a jej strachliwy ton ma „ogłuszyć” zachodnie społeczeństwa.
Politycy Europy, w tym Rutte, wspierani przez media głównego nurtu, powtarzają, że wojna jest kwestią czasu. Nie wspominają jednak, że utrata dominacji gospodarczej przez państwa zachodnie położy ich gospodarki na łopatki. Wówczas rządzący mogą doczekać się procesów za polityczne łgarstwa, a w najlepszym dla nich scenariuszu – spędzić wiele lat w więzieniach, odpokutowując swoje winy wobec zwykłych ludzi, których mieli prowadzić do dobrobytu, a jedynie ich mamili.
Tego typu działania władzy mają też na celu przywołanie do porządku społeczeństw, które coraz głośniej buntują się przeciwko migracji z krajów Bliskiego Wschodu, Afryki Północnej czy innych regionów. Co istotne, gdy protesty zaczną przybierać na sile, władze będą mogły bez większych problemów wprowadzić stany wyjątkowe, a wówczas większość swobód obywatelskich zostanie zawieszona. Na ulice wyprowadzone zostaną służby mundurowe, które zyskają prawo do aresztowania wszystkich, którzy ich zdaniem łamią przepisy stanów wyjątkowych.
Warto przy tym pamiętać o aspekcie historycznym i roli niejakiej Angeli Merkel oraz jej polityki otwartych drzwi. Gdyby nie była kanclerz Niemiec, dziś w Europie nie byłoby nachodźców z różnych części świata. Gdyby zaś nie bezsensowna polityka Brukseli, nie mielibyśmy również problemów z migrantami zza wschodniej granicy Rzeczypospolitej Polskiej.
Bogdan Feręc
Photo by Hasan Almasi on Unsplash