Site icon "Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Reklama
Reklama

Europa deptana jest butami potęg

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Globalna narracja zmienia się szybciej, niż przyznają to rządy i instytucje publiczne. Świat kurczy się gospodarczo i strategicznie, bo najwięksi gracze nie działają już według dawnych schematów. Widać to szczególnie wtedy gdy patrzymy na rolę Chin, Rosji, Stanów Zjednoczonych i coraz bardziej osłabionej Europy. Nie potrzeba efektownych haseł o upadku cywilizacji, by dostrzec ryzyko, które narasta z każdej strony. Wystarczy chłodna analiza faktów.

Chiny nie wprowadziły blokady minerałów ziem rzadkich, aby tak do końca mieć je pod pełną kontrolą i windować ceny, ponieważ mogą to robić od dawna. Wiedzą natomiast, że kontrolują dostęp do surowców, które decydują o produkcji elektroniki technologii wojskowych oraz całych sektorów wysokich technologii. Gdyby naprawdę odcięły zachód od dostaw, wiele fabryk zatrzymałoby się w kilkanaście tygodni i to na kilka lat, bo kraje zachodnie, nie mają łatwego dostępu do złóż naturalnych, gdzie minerały ziem rzadkich występują. Zamiast tego Pekin gra inteligentnie. Nie uderza frontalnie, lecz testuje odporność rynku i państw. Każda zapowiedź ograniczeń wywołuje nerwowe reakcje w Waszyngtonie, Berlinie, Paryżu i w Tokio. Ta gra obliczona jest na zmianę układu sił bez otwierania konfliktu militarnego.

To też powód, dla którego temat potencjalnego wsparcia militarnego Rosji przez Chiny budzi tak duże napięcie. Gdyby Pekin podjął decyzję o produkcji uzbrojenia dla Moskwy, globalny układ bezpieczeństwa zostałby mocno rozchwiany. Nie chodzi tu o nawet, choć to też jeden z elementów, czyli dostarczenie pojazdów lub dronów. Prawdziwą zmianę przyniosłaby seryjna produkcja systemów elektronicznych logistyki wojskowej oraz zaplecza technologicznego. Rosja już teraz wykorzystuje przewagę surowcową i terytorialną, więc zasilenie jej chińską technologią pchnęłoby szalę jeszcze dalej.

Europa w tej układance stała się teraz formalnym graczem, lecz pozbawionym realnej siły, czyli Bruksela może powtarzać, że Unia posiada wspólny rynek, wspólną politykę i ambicję autonomii strategicznej, lecz fakty są inne. Bez dostępu do surowców energetycznych, bez własnych komponentów i z wygaszonym przemysłem ciężkim, trudno bronić się przed szantażem gospodarczym. Kiedyś Niemcy, Francja, Włochy, czy nawet USA miały własne gałęzie produkcji, które stabilizowały ich gospodarki. Dziś wiele z nich zostało przeniesionych do Azji lub są zamknięte przez wysokie koszty i regulacyjną presję.

Rosja obserwuje ten proces bez pośpiechu i widzi, że państwa europejskie pochłonięte są sporami wewnętrznymi, walką o subsydia oraz kontrolę nad słabszymi partnerami. Widzi też, że społeczeństwa przyzwyczajone przez dekady do bezpieczeństwa, nie mają motywacji do podejmowania ryzyka ani mobilizacji. To czyni właściwie z całego kontynentu łatwy cel, choć niekoniecznie dla inwazji militarnej, choć dla przejęcia politycznego i gospodarczego. Kontrola nad infrastrukturą energetyczną, logistyką i mediami może wystarczyć, by wreszcie osłabić zdolność reakcji w razie prawdziwego kryzysu.

Stany Zjednoczone przez długi czas traktowały Europę jak przedłużenie własnych interesów, więc obchodziły się z nią łagodnie, ale teraz jednak priorytetem jest przetrwanie gospodarcze, również wewnątrz unijnego bloku. Zadłużenie Unii Europejskiej sięga pułapów, które jeszcze dekadę temu wydawały się abstrakcyjne. Podobnie jest w USA i jeżeli Waszyngton nie sprowadzi na swoje łono własnych firm i nie utrzyma produkcji na własnym terytorium, nie obroni dolara jako waluty globalnej, więc nie zabezpieczy także łańcuchów dostaw w sektorze wojskowym, a w konsekwencji straci status mocarstwa. Dlatego rozpoczęto wojnę celną, która ma zatrzymać kapitał, a fabryki przenieść z powrotem na teren Stanów Zjednoczonych. Pamiętajmy, czego akurat media głównego nurtu nie mówią, że to nie gest protekcjonizmu, ale walka o możliwość kontrolowania własnej gospodarki.

Donald Trump rozpoczął tę strategię już w pierwszej kadencji i niezależnie od politycznych sympatii, opierał ją na analizie realnych trendów. Od lat dziewięćdziesiątych amerykańskie koncerny wyprowadzały produkcję do Azji. Dzięki temu spadły koszty, chociaż także zdolność strategiczna. Powstał wówczas paradoks, w którym najpotężniejsze wojsko świata zależy od części produkowanych w krajach potencjalnie wrogich. Jeśli obecna administracja nie odwróci tego procesu Chiny przejmą pełną władzę nad globalnym handlem, technologią oraz rozliczeniową walutą świata.

Czy świat zmierza ku konfliktowi w formie fizycznej? Zastanawiam się nad tym głębiej od kilku dni i widzę, że zagrożenie rośnie, bo napięcia ekonomiczne szybko przeradzają się w presję militarną, a gdy brakuje surowców, łańcuchy logistyczne zaczynają się zrywać i pojawia się głębsza rywalizacja o kontrolę nad strefami wpływów, pojawiają się też nieprzemyślane posunięcia. Europa jednak nie jest przygotowana nawet na częściowy konflikt hybrydowy. Armie zostały zredukowane, magazyny amunicji opustoszały, systemy obronne są rozproszone i zależne od importu komponentów. W wielu krajach rezerwy paliwowe nie wystarczają na dłuższe operacje, co czyni Unię Europejską praktycznie bezbronną, więc raczej powinna stać się kołem zamachowym dążenia do pokoju, niż napinać swoje wątłe mięśnie.

Kolejny paradoks polega na tym, że strach mógłby zostać ograniczony gdyby państwa europejskie podjęły współpracę z blokiem BRICS. Choć dziś brzmi to jak fikcja, część stolic myśli już o dywersyfikacji partnerów. Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty, Brazylia, Indie, Rosja, Chiny tworzą swój rozbudowujący się stale system finansowo-handlowy, który może zastąpić model atlantycki i to w perspektywie najdalej dekady. Dla Europy byłby to z jednej strony szok kultury ekonomicznej, a z drugiej i jednocześnie, otwarcie nowych kanałów dostaw energii żywności oraz technologii.

Nie oznacza to też, że kontynent miałby porzucić Zachód, ponieważ bardziej chodzi o wyjście z roli biernego odbiorcy decyzji, które zapadają za oceanem. Współpraca z BRICS mogłaby ograniczyć ryzyko szantażu gospodarczego i wzmocnić pozycję negocjacyjną wobec USA i Chin. Dzięki temu Europa przestałaby być przedmiotem gry i zaczęła, choć pod pełną kontrolą, odzyskiwać sprawczość. Nie da się jednak tego zrobić bez modernizacji przemysłu i odejścia od przekonania, że import zawsze będzie tańszy od własnej produkcji, a tego twierdzenia Bruksela wciąż się z uporem maniaka trzyma. W perspektywie najbliższych lat kluczowe będzie jednak, kto kontroluje strategiczne gałęzie gospodarki. Technologie informatyczne, sektory energetyczne, infrastruktura krytyczna i łańcuchy surowców to obszary, którym trzeba przywrócić znaczenie, bo bez tego żadne deklaracje nie zmienią faktu, że kontynent pozostaje zależny od graczy zewnętrznych, więc właśnie Chin i Stanów Zjednoczonych.

Globalna ekonomia przypomina dziś trochę planszę, na której pionki przesuwają nie tylko ministrowie finansów, ale także generałowie i korporacje. Gdy dostęp do tytanu, litu, miedzi, czy gazu decyduje o produkcji rakiet, mikroprocesorów i systemów satelitarnych, to gospodarka staje się przedłużeniem strategii militarnej, a w tym świecie nie ma miejsca na sentymenty ani na polityczną poprawność. Liczy się zdolność działania.

Europa może jeszcze zareagować, zanim stanie się jedynie rynkiem konsumpcji i terenem wpływów obcych mocarstw. Warunkiem jest powrót do myślenia w kategoriach suwerenności ekonomicznej i bezpieczeństwa w okresie długoterminowego wzrostu ekonomicznego. Potrzebne są inwestycje w produkcję, energię jądrową, logistykę lądową i morską oraz odbudowa przemysłu obronnego. Do tego konieczna jest natomiast zmiana samego unijnego myślenia i niezbędne staje się obecnie przemodelowanie retoryki. Zamiast powtarzać slogany o sile, politycy w Europie muszą zrozumieć, jak niewiele potrzeba, by tę siłę odzyskać lub stracić ją na zawsze.

Nadchodzący czas nie musi oznaczać katastrofy, bo jeżeli rządy zaczną traktować gospodarkę jako fundament, a nie dodatek do polityki wewnętrznej można uniknąć najgorszych scenariuszy. Jeśli jednak decyzje nadal będą podejmowane pod presją chwilowych interesów i biurokratycznych kompromisów, wówczas przewagę będą mieć ci, którzy już zaplanowali swoje ruchy na lata wprzód.

Tak wygląda niestety rzeczywisty krajobraz globalnej ekonomii i geostrategii.

Nie jest to, co chcę zaznaczyć, opowieść o końcu świata, choć z całą pewnością o końcu złudzeń. Europejski sen o wiecznej stabilności musi ustąpić miejsca świadomemu działaniu, a tylko wtedy zagrożenia, które dziś rysują się na naszym horyzoncie, nie zamienią się w kryzys nie do opanowania i nie będzie wówczas od tragicznych wydarzeń odwrotu.

Bogdan Feręc

Photo by Hartono Creative Studio on Unsplash

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
Reklama
Reklama
Reklama
Exit mobile version