Donald Tusk był przez lata politycznym dzieckiem szczęścia. Potrafił wyczuć trendy, przewidzieć nastroje, przeskakiwać z roli europejskiego liberała do pragmatycznego gracza w Warszawie. Jednak w polityce międzynarodowej istnieje jedna zasada: szczęście trwa tylko tak długo, jak długo jesteś potrzebny silniejszym od siebie. I dziś Tusk jest dla wielkich graczy równie potrzebny, co zeszłoroczny budżet Unii Europejskiej – wypełniony głównie obietnicami, ale politycznie martwy.
Ostatnie wydarzenia tylko to potwierdzają. Donald Trump, człowiek, który nie robi nic przypadkiem, zaprosił na rozmowę online nie premiera RP, lecz prezydenta Karola Nawrockiego. Kogoś, kto w obecnym systemie konstytucyjnym nie ma w Polsce realnej władzy wykonawczej. To nie jest kurtuazyjne spotkanie ani zwykła dyplomatyczna etykieta. To czytelny, wręcz brutalny komunikat: „Ten człowiek będzie moim rozmówcą w Polsce, a nie Tusk”.
Trump jest biznesmenem – również w polityce, a to oznacza, że traktuje czas jak inwestycję. Jeśli poświęca komuś godzinę, to nie po to, by wysłuchać ceremonialnych frazesów. Zaproszenie Nawrockiego było więc gestem o trzech warstwach. Po pierwsze, wyraźny sygnał dla samego Tuska: nie jesteś partnerem w mojej wizji relacji z Polską. Po drugie, przekaz dla polskiego społeczeństwa: mam w Warszawie człowieka, z którym mogę rozmawiać i to bez filtrów unijnej nowomowy. Po trzecie, przesłanie dla Europy: Polska ma być traktowana poważnie, nawet jeśli Bruksela wolałaby trzymać ją w roli młodszego brata z problemami wychowawczymi.
Dla Tuska to cios, bo jego polityczna wartość zawsze była wypadkową pozycji w dwóch stolicach: Berlinie i Brukseli. W Berlinie jest dziś traktowany jak archiwalna karta z albumu CDU–PO, którą można pokazać na spotkaniu weteranów, ale nikt nie powierzy jej prowadzenia negocjacji w sprawie Nord Stream 3 czy przyszłości NATO. W Brukseli jest już teraz, choć może tak samo było wcześniej, figurą ceremonialną – użyteczną tylko wtedy, gdy trzeba „klepnąć” podjęte wcześniej decyzje, ale zbyt słabą, by forsować własną linię.
Świat idzie w stronę polityki transakcyjnej, co oznacza, że Waszyngton pod Trumpem nie będzie rozmawiał z politykami, którzy przychodzą do stołu negocjacyjnego z notatnikiem pełnym europejskich wytycznych i sloganów. Będzie rozmawiał z tymi, którzy mają coś do zaoferowania w zamian za amerykańskie wsparcie. Tusk tego nie ma. Nawrocki, niezależnie od oceny jego dotychczasowej kariery, ma jedną przewagę – świeżość w oczach partnerów zagranicznych i brak bagażu partyjnych długów w stosunkach z USA.
To, co dzieje się teraz, nie jest wyraźnym sygnałem marginalizacji Donalda Tuska. Przypomnijmy jego czasy w Brukseli: jako przewodniczący Rady Europejskiej miał błyskotliwy start, ale jego wpływ stopniowo malał. Jego decyzje w sprawie kryzysu migracyjnego były często przyjmowane z grymasem większych stolic, a negocjacje budżetowe pokazały, że dla państw największych jest tylko jednym z wielu eurobiurokratów, którzy potrafią mówić, czasami nawet mądrze, ale nie decydują. W sprawie Brexitu, gdy Polacy oczekiwali, że Tusk będzie prawdziwym negocjatorem ich interesów, okazało się, że jego rola była ograniczona do bycia „moderującym Europejczykiem” – stanowisko politycznie prestiżowe, ale strategicznie bez wpływu na wynik.
W Polsce sytuacja jest jeszcze bardziej jednoznaczna. Premier Tusk, który przez lata rządów PiS był symbolem opozycji, dziś jawi się coraz częściej jako polityk z przeszłości. Jego narracje o „wielkiej Europie” czy „demokracji liberalnej/walczącej” trafiają w próżnię, gdy w kraju rośnie znaczenie pragmatyzmu i realnej siły władzy. Nawet jeśli nadal gromadzi elektorat, to w świecie polityki międzynarodowej postrzegany jest już jako postać wygasająca, ktoś, kto przestał kreować rzeczywistość, a jedynie ją komentuje.
Równie wymowne są reakcje europejskich elit. Niemcy milczą, co w ich języku oznacza dystans. Francuzi tradycyjnie koncentrują się na sobie. Bruksela – również oficjalnie nie komentuje, ale w kuluarach mówi się, że Tusk traci zdolność „spinania” narracji europejskiej z interesami największych państw UE. Innymi słowy – jest coraz bardziej premierem kraju średniej wielkości, którego głos w Radzie Europejskiej nie waży więcej niż głos Malty, a czasem nawet mniej.
Z perspektywy geopolitycznej to moment przełomowy. Jeśli amerykański prezydent wysyła sygnał, że rozmawia z innym przedstawicielem danego państwa, to jest to de facto zapowiedź przebudowy kanałów komunikacji. To także ostrzeżenie dla całej Europy: jeśli chcecie grać z Waszyngtonem, nie wystarczy być lojalnym wobec unijnych procedur. Trzeba mieć polityczną tożsamość i realną pozycję w kraju.
Nie jest to jedynie polska anegdota. Historia pełna jest polityków, którzy utracili pozycję, bo przestali być użyteczni w oczach większych graczy. Jacques Chirac po latach w Paryżu stał się w oczach NATO cieniem samego siebie, a Romano Prodi w Brukseli nigdy nie zdołał zbudować realnej władzy mimo formalnych tytułów. Tusk wpasowuje się w ten sam schemat: jest rozpoznawalny, retorycznie sprawny – ostatnio nie, ale coraz mniej istotny w świecie, który nie ma czasu na polityczne ceremonie.
Donald Tusk, który latami korzystał z tego, że jego nazwisko było rozpoznawalne w europejskich stolicach, dziś staje się politykiem, którego obecność w grze jest już tylko kwestią grzecznościowych formułek. A świat, zwłaszcza ten po drugiej stronie Atlantyku, nie ma zwyczaju tracić czasu na grzeczności. Zaproszenie Nawrockiego przez Trumpa jest symbolem tej zmiany – gestem, który mówi więcej niż tysiąc wpisów na X-ie i konferencji prasowych premiera wciąż jeszcze Tuska razem wziętych.
W praktyce oznacza to, że Donald Tusk przestaje być graczem w realnej polityce. Może nadal przemawiać w mediach, może komentować decyzje w Warszawie i Brukseli, ale nikt poważny nie będzie traktował go jako partnera – strategicznego szczególnie. Nawrocki stał się tymczasem przykładem dla wszystkich aspirujących liderów – w polityce liczy się pozycja, realny wpływ i zdolność do podejmowania decyzji, a nie przeszłość pełna medialnych sukcesów i europejskich tytułów.
Polska i Europa stoją więc przed symboliczną zmianą. Tusk, polityk wygasający, jest coraz bardziej figurą przestawianą w muzeum polityki. Nawrocki, choć formalnie ograniczony konstytucyjnie, w oczach zagranicznych partnerów zyskuje pozycję „rozmówcy do negocjacji”. To nie jest akt politycznej sprawiedliwości, to brutalna geopolityczna realność: kto nie potrafi dostarczyć wartości – jest odsunięty na margines.
Donald Tusk staje się więc przykładem polityka, który nie nadążył za zmianą świata. Jego czas minął w Polsce, w Europie i na arenie międzynarodowej. I choć nadal krąży w mediach, jego realna siła w kształtowaniu wydarzeń spada do poziomu symbolicznego. W polityce, gdzie liczy się władza, a nie prestiż, Donald Tusk dziś jest po prostu… skończony.
Bogdan Feręc
Fot. CC BY-SA 4.0 Mateusz Włodarczyk – www.wlodarczykfoto.pl