Część I – „Zarabiać ciałem, milczeć duszą”
Nieczęsto rozmawiam z prostytutkami, chociaż od czasu do czasu trafiam na takie osoby, a jeszcze rzadziej z tymi, które mówią, że chcą to skończyć, bo, wbrew temu, co sądzą mężczyźni wypisujący pod zdjęciami na OnlyFans „jesteś boginią, rób swoje”, ten zawód – jeśli można to tak nazwać – wciąga. Uzależnia, a potem odcina dopływ tlenu.
Anna (imię zostało zmienione) ma teraz 29 lat, pochodzi z południowej Polski, natomiast w Irlandii mieszka od dziewięciu lat. Przez pierwsze dwa – jakby to ująć… wszystko było normalnie. Praca przy sprzątaniu, związek z chłopakiem, marzenia o kredycie i własnym domu, może dziecko. Potem on odszedł, a ona została z długiem za kupiony na wspólne raty samochód, wynajem, na który nie było jej stać i zderzeniem ze ścianą, którą Zachód ustawia każdej kobiecie bez większych „kwalifikacji”.
– Na facebookowej grupie ktoś napisał: 'Zarób szybko 500 € w jeden dzień, tylko dla zdecydowanych’. I tak się zaczęło.
Najpierw pokój u znajomej. Potem hotel w Kilkenny, ogłoszenia w Dublinie. Klienci różni – od panów w garniturach z konferencji po samotnych i kierowców TIR-ów, którzy nie chcieli patrzeć jej w oczy.
– Czuję się, jakbym była wspólnym mianownikiem ich męskości. Tylko takim do użycia i wyrzucenia.
Kiedy rozmawialiśmy po raz pierwszy, Anna była na etapie, który prostytutki nazywają „fizycznym odrętwieniem”. To ten moment, kiedy ciało nie reaguje na kolejnych klientów, a psychika zasuwa zasłony – odcinając wszelkie zmysły.
– Najgorsze są niedziele rano. Nie dlatego, że kac. Tylko dlatego, że wtedy wszystko milknie… zostajesz tylko ty, a w głowie licznik spotkań.
Anna nie prosiła o współczucie ani o oklaski i moralne wsparcie, a może na swój sposób to zrobiła, bo jednak nasze rozmowy były trochę jej spowiedzią, jakby rozliczeniem z przeszłością. Z całą pewnością chciała się jednak z tego wszystkiego wyrwać, marzyła, żeby zostać opiekunką osób starszych.
– Chociaż tam też obrabia się tyłki, to przynajmniej nie płacą za to, żebym milczała.
Na koniec naszej pierwszej rozmowy, kiedy poszedłem zapłacić rachunek, ona wymknęła się z kawiarni – zostawiła mi zapisaną serwetkę. Trzy słowa: „Chcę być kimś”.
Część II – „Normalność nie przychodzi pocztą”
Minęły może dwa miesiące i chociaż miałem jej numer telefonu, zastanawiałem się, czy w ogóle powinienem go użyć. Nie do końca wiedziałem, co mógłbym powiedzieć, a przecież nie zdarza się to w moim życiu często, o ile w ogóle. Rozwiązanie przyszło samo. Zadzwoniła pierwsza i zaproponowała kolejną kawę. Tym razem spotykamy się w niewielkiej knajpce w Athlone, czyli w połowie drogi między Galway a Dublinem. Anna zmieniła fryzurę, mówiła ciszej, wydawała się spokojniejsza, mniej spięta. Może to efekt pewnego rodzaju, już wówczas, zaznajomienia się ze mną, a może zaczęła przechodzić przemianę…
W dłoni trzyma kubek zielonej herbaty, jakby miało jej to pomóc trzymać się rzeczywistości, jak tarczę, za którą ukrywa niepokój drżących delikatnie rąk.
– Zeszłam z ogłoszeń. W marcu byłam na rozmowie o pracę… Myślałam, że się uda, ale nie mam doświadczenia, a z lukami w CV pachnie problemem.
Próbowała pracy w sklepie. Potem w pralni. Nigdzie na dłużej, bo zawsze coś poszło nie tak, jakby sobie tego życzyła albo życie miało wobec niej inne plany.
– W maju zaczęłam mieć ataki paniki. W kolejce w Aldi nagle zalał mnie pot. Myślałam, że umieram. Lekarz powiedział, że to typowe objawy zespołu stresu pourazowego. Może się wziąć z wielu rzeczy, ale u mnie chyba z udawania, że wszystko jest okay.
Zgłosiła się do terapeuty. Publicznie trzeba czekać 12 miesięcy. Prywatnie – 80 euro za sesję.
– Wiesz, co to znaczy płakać do lustra? Nie przed klientem, nie po robocie… Tylko w piżamie, z kubkiem zimnej kawy w ręku, bo się boisz, że już zawsze będziesz tylko tamtą dziewczyną z pokoju w jakimś hotelu.
Część III – „Brakuje mi języka do mówienia o tym”
Historia Anny nie jest wyjątkowa. W Irlandii żyje i pracuje tysiące kobiet takich jak ona – niewidzialnych, niezarejestrowanych, migrujących z miasta do miasta, od ogłoszenia do ogłoszenia. Niektóre z własnej woli, a inne już dawno tej woli nie mają. Problem w tym, że nikt ich nie chce słuchać. Są niewygodne, zbyt cielesne i za bardzo prawdziwe, bo burzą mit „wyzwolonej dziewczyny zarabiającej na siebie”.
W jednej z rozmów Anna powiedziała mi, że największy ból sprawiają jej kobiety.
– Facet zapłaci, wyjdzie i tyle. Ale kobiety… jak mi mówią: ‘Wiedziałaś, w co się pakujesz’ albo: ‘Mogłaś iść do pracy jak każda z nas’ – wtedy boli. A ja pytam: do jakiej pracy? Za 13 euro brutto? Z czynszem 1200 euro i bez rodziny w Irlandii?
Nie, Anna nie chce wracać do Polski. Tam nie ma już nic. Ojciec zmarł, matka milczy, bo życzliwi donieśli, czym zajmuje się jej córka, przyjaciółki się wykruszyły. Ale mimo wszystko – nie wróciła do ogłoszeń.
– Trzymam się. Zaczęłam kurs online, teraz na miejscu w domu opieki paliatywnej. Przez fundację. Pomogli mi z laptopem. Mam nawet mentorkę, starszą panią z Cork. Powiedziała mi kiedyś: 'Ty nie jesteś grzechem. Ty jesteś skutkiem’.
Część IV – „Nowe życie smakuje jak chleb z masłem”
Przy kolejnym naszym spotkaniu zapytałem Annę, co daje jej dziś najwięcej radości? Odpowiedziała bez namysłu i z lekkim uśmiechem:
– Robienie kanapek. Tak po prostu. Masz chleb, smarujesz masłem, kładziesz sałatę, ser i wiesz, że nikt ci za to nie płaci. Nikt się nie patrzy, jak zginasz palce, jak… Nie pisz tego…
– Nie chcę być symbolem ani bohaterką jakiegoś programu o uciśnionych kobietach. Nie chcę pisać książki i zakładać fundacji. Chce tylko na zawsze wrócić do bycia człowiekiem. Wiesz, takim zwykłym, nudnym, bez pseudonimu, bez OnlyFans’a, bez SMS-ów o treści „jestem pod hotelem”.
Po dłuższej przerwie, a nasze rozmowy składały się z wielu chwil ciszy i przerw w jej monologu, kiedy się zastanawiała, wracała w myślach do przeszłości, powiedziała:
– Jeśli któraś dziewczyna przeczyta ten tekst i pomyśli: ‘Ja też mogę z tym skończyć’ – to znaczy, że było warto.
Co było warto – dopytuję.
– Spotkać się z Tobą, wyrzucić to z siebie, i powiedzieć, że życie wcale nie kończy się na byciu ku*wą.
Nie wiem, czy Anna będzie szczęśliwa. Nie wiem, czy za rok nie wróci do ogłoszeń, nie dlatego, że chce, ale dlatego, że życie to czasem złe promocje i to bez możliwości zwrotu. Wiem jednak jedno, że w świecie, który uwielbia mówić o wolności własnej i władzy nad swoim życiem, o wolności seksualnej i tzw. kobiecie wyzwolonej – warto raz na jakiś czas posłuchać tych, które z tej „wolności” próbują się właśnie wyzwolić.
Warto też pamiętać, że prostytucja to nie zawód – to taki sygnał alarmowy. A Anna? Może dziś nie ma jeszcze dyplomu. Może dalej boi się patrzeć w lustro, ale kiedy do siebie dzwonimy, coraz częściej wydaje mi się, że jest już kimś.
Bo odważyła się przestać być przedmiotem.
Bogdan Feręc