Był sobie kiedyś taki piękny świat. Świat, w którym szefowie wielkich korporacji – od Microsoftu po Google i Apple – uśmiechali się do pracowników z ekranów Zooma, przybijali wirtualne piątki i mówili: „Pamiętaj, John, najważniejszy jest work-life balance!”. Były medytacje o poranku, cotygodniowe wellness na Teamsach, mental health days i inspirujące mailingi od HR-u, że „Twoje zdrowie psychiczne jest dla nas priorytetem”. Było latte owsiane w biurze i „work from anywhere” w rekrutacyjnych PowerPointach. I nagle… Koniec. Zadzwonił budzik.
Bo oto przyszła ona – sztuczna inteligencja, a wraz z nią wielka prawda o korporacyjnym świecie. Prawda brzmi: nigdy Cię nie kochaliśmy. Kochać to mogą Cię rodzice, partner, pies, kot, albo pani z warzywniaka, która daje Ci gratis pietruszkę. Korporacja? Korporacja zawsze kochała Twoje wyniki, nie Ciebie, a teraz, gdy mogą mieć te same efekty szybciej i taniej – no cóż – ta kreowana miłość do pracownika właśnie się kończy.
Microsoft, Google, Apple, Amazon i cały ten technologiczny establishment, który przez ostatnią dekadę przytulał świat do serca, odtrąbił w swoich zarządach zmianę paradygmatu: koniec bycia miłym. Koniec wygibasów kadrowych, by zatrzymać sfrustrowanych pracowników. Koniec przymykania oka na długie home office, workation z Bali i poniedziałki spędzane na czytaniu książek pod przykrywką „deep work strategy”. Teraz będzie prościej. Albo przyjdziesz do biura i zaakceptujesz nowe zasady, albo – w najzwyklejszych słowach świata – wypadasz z gry.
Dlaczego taka zmiana? Bo oto sztuczna inteligencja zaczyna robić Twoją robotę. Rach-ciach generuje raporty, które kiedyś pisałeś przez trzy dni w Excelu i Power BI. Pisze kod, którego uczyłeś się przez pół życia. Tworzy kampanie marketingowe, w których kopiowałeś najlepszych. Pisze maile do klientów, odpowiada w chatbotach, robi podsumowania spotkań, a nawet – o ironio – tworzy motywacyjne posty LinkedIn w Twoim imieniu. A Ty? Ty wciąż jeszcze marzysz o balansie.
Nie, korporacja nie zamierza dłużej się przymilać, ponieważ może Cię zastąpić. Wreszcie ma narzędzie, które nie pójdzie na zwolnienie lekarskie, nie dostanie depresji, nie będzie chciało „mental health day off”, nie trzeba zapłacić za nie podatku i nie włączy kamery w Teamsie z wyłączonym dźwiękiem, żeby robić w tym czasie pranie. AI nie potrzebuje kawy ani ergonomic chair od HR-u za 499 euro. Potrzebuje prądu i łącza. I już działa.
Pracownicy, którzy dotychczas wzięli sobie do serca całe to gadanie o work-life balance i „pracuję, żeby żyć, a nie żyję, żeby pracować”, mogą obudzić się z ręką w nocniku. Bo właśnie o to chodzi – oni faktycznie nie żyją, żeby pracować, więc pracować za nich może ktoś, a raczej coś innego. Korporacja nie ma sentymentu. Będzie kilka ostrzeżeń, kilka oficjalnych komunikatów w stylu: „W związku z wdrażaniem naszej strategii AI-first, redefiniujemy rolę pracowników w strukturze organizacji. Praca zdalna pozostanie przywilejem warunkowym, a naszym priorytetem jest praca zespołowa w biurze, sprzyjająca innowacyjności i integracji”.
Piękne zdanie, prawda? W praktyce znaczy: „Wracaj do biura, a jeśli Ci się nie podoba, to na Teamsie już Cię nie będzie, bo ChatGPT zrobi to samo szybciej i za 1% Twojego wynagrodzenia”.
Nie miej złudzeń. Microsoft, który inwestuje miliardy w OpenAI i integruje sztuczną inteligencję do każdej swojej usługi, nie robi tego po to, żeby było Ci łatwiej. Robi to po to, żeby zarobić, obciąć koszty i w razie czego wymienić Cię na lepszy model. Google? To samo. Ich Gemini ma w przyszłości być Twoim osobistym asystentem w pracy. A wiesz, co robi asystent, gdy szef stwierdzi, że sam może szybciej i taniej wykonać zadanie? No właśnie – asystent wylatuje. Apple? Oni też wreszcie ruszyli z AI, bo wiedzą, że tu nie chodzi o przyszłość – tu chodzi o przeżycie w grze, w której to już nie człowiek jest pionkiem, ale algorytm.
I tak oto kończy się bajka o „firma to rodzina”. Firma to fabryka. Zawsze nią była. Tylko przez ostatnie 10 lat marketing i HR wymalowały tę fabrykę w pastelowe kolory mindfulness, dobudowały huśtawki i pokoje drzemek, powiesiły hasła „You matter” i zrobiły z biura coworking z foodtruckami. Teraz te wszystkie napisy możesz zabrać do domu jako pamiątkę. Bo w nowym biurze 2026 roku wita Cię nie Twój manager, tylko ekran logowania do AI, która od dziś będzie Twoim kolegą z zespołu. Albo Twoim zastępstwem.
Brzmi dramatycznie? To spójrz na LinkedIn. Już teraz połowa ludzi, którzy jeszcze w zeszłym roku wrzucali zdjęcia z siłowni i podpisywali „#worklifebalance #selfcare #gymbeforework #blessed”, dziś wrzuca posty „Jestem otwarty na nowe wyzwania. Szukam pracy”. Albo: „Upskilling in AI tools to stay relevant in the market”. Realia zmieniły się szybciej, niż zdążyli rozwinąć maty do jogi w open space.
Nie chcę być posłańcem złych wieści, ale… dobra, chcę. Bo ktoś musi. Nie wierz w to, że te zmiany są chwilowe. Nie są. To początek największej transformacji w historii pracy biurowej od wynalezienia Excela i internetu. Masz dwa wyjścia. Pierwsze: przyjąć nowe zasady, wejść do biura z entuzjazmem i nauczyć się korzystać z AI tak, żeby to ona pracowała dla Ciebie, a nie za Ciebie. Drugie: pozostać przy swoich balansujących ideałach i przygotować się na długi, refleksyjny urlop od pracy – tym razem już bezpłatny.
Bo tak właśnie skończą się wielkie narracje o „przyjaznych miejscach pracy”. Zostanie naga prawda o kapitalizmie: jesteś potrzebny tak długo, jak długo Twoja praca generuje zysk szybciej i taniej niż rozwiązanie technologiczne. Kiedy ta równowaga się kończy – kończy się również Twoja rola.
Na pocieszenie mogę Ci powiedzieć tylko tyle: sztuczna inteligencja nigdy nie będzie miała work-life balance. Więc chociaż w tym wygrywasz – przynajmniej do momentu, aż algorytmy nie zaczną pisać takich felietonów jak ten…
Bogdan Feręc
Photo by Chang Duong on Unsplash