Nie będzie dziś felietonu i nie dlatego, że świat nagle zrobił się spokojny jak jezioro Corrib o świcie i nie ma w nim żadnych fal, godnych opisania. Wręcz przeciwnie – świat aż wrzeszczy o komentarz, aż skacze na głowie, żeby ktoś go przeanalizował, skrytykował i wyśmiał. Politycy znów coś palnęli, Unia Europejska wymyśliła nową regulację, która będzie regulować inne regulacje, pogoda zachowuje się jak niezrównoważony artysta, a sąsiedzi jak zwykle wiedzą lepiej, jak żyć. Idealne paliwo dla felietonisty? Jednak nie.
Bo dziś mi się nie chce.
I proszę mi nie mówić, że to lenistwo, bo to raczej bunt – subtelny, cichy, ale wyraźny. Bunt przeciwko imperatywowi produkowania treści, obowiązkowi posiadania opinii na każdy temat i konieczności bycia zawsze błyskotliwym. Bunt wobec logiki XXI wieku, w którym nie ma miejsca na „nic”, bo każdą pustkę trzeba natychmiast zapełnić hałasem. Otóż ja dziś stawiam na pustkę. Niech będzie cisza, niech będzie biała kartka, niech będzie dziura w felietonowym kalendarzu.
Owszem, można by napisać o polityce, ale co nowego można jeszcze dodać do istniejącego chóru narzekań? O politykach pisze się tak, jak meteorolodzy mówią o deszczu w Irlandii – że pada. I to wystarcza. Można by napisać o gospodarce, ale gospodarka jest jak opera mydlana: codziennie dzieje się coś nowego, a finału i tak nikt nie zobaczy. Można by napisać o kulturze, lecz kultura coraz częściej przypomina mi lodówkę – świeci się w środku, niby coś tam jest, ale generalnie zimno.
Dlatego właśnie dziś felietonu nie ma.
Ale czy to aby na pewno brak? Czy przypadkiem ten tekst o braku tekstu nie staje się największym komentarzem do rzeczywistości? Bo świat oczekuje od nas ciągłego mówienia, pisania, komentowania, a my czasem mamy ochotę powiedzieć: a nie, dzisiaj nie. To trochę jak z telewizorem – każdy kanał nadaje, każdy coś melduje, każdy czegoś wymaga, a człowiek marzy, żeby wreszcie był tylko czarny ekran i spokój.
Niepisanie też bywa czynem. Pisanie o niepisaniu to już wręcz sztuka wyższego stopnia – felietonista, który otwarcie deklaruje, że dziś nie napisze, w gruncie rzeczy pisze najuczciwiej, jak potrafi. Bo zamiast silić się na błyskotliwość, pokazuje prawdę: czasem wena siedzi w kącie i obrażona milczy, czasem mózg przypomina niedzielny bazar – pełen ludzi, dźwięków i zapachów, ale nie sposób niczego sensownego wynieść.
Czytelnik może się poczuć zawiedziony. Oczekiwał felietonu, a dostał jego zaprzeczenie, ale niech nie będzie smutny – w końcu w tym „braku” kryje się pewna perwersyjna pełnia. Dostaje bowiem coś bardziej szczerego niż kolejne narzekanie na polityków czy kpiny z unijnej biurokracji: dostaje prawdziwą deklarację niemocy, nudy, niechęci. A to właśnie takie uczucia najlepiej oddają klimat naszych czasów.
Świat biegnie, a my już nie nadążamy. Politycy zmieniają zdanie szybciej niż algorytmy TikToka, kursy walut skaczą jak kangury, ludzie kłócą się o wszystko – od pogody po płeć aniołów. W takim świecie czasem najlepszym komentarzem jest cisza. Najbardziej więc wymownym felietonem – staje się jego brak.
Nie chcę być źle zrozumiany: nie nawołuję do lenistwa absolutnego – a szkoda. Nie sugeruję, że najlepiej nic nie pisać i nic nie robić, jednak raz na jakiś czas trzeba sobie pozwolić na luksus nieposiadania zdania. Na luksus spojrzenia na nagłówki gazet i powiedzenia: „dziś nie wasza kolej, dziś moje milczenie wygrywa”.
Pointa.
Czy to tchórzostwo? Nie, to strategia obronna. Tyle wokół słów, że cisza staje się towarem luksusowym. Tyle komentarzy, że brak komentarza staje się najbardziej wyrazistym komentarzem. Dlatego kończę. Dzisiejszy felieton jest brakiem felietonu. I może właśnie przez to – paradoksalnie – jest jednym z bardziej prawdziwych, jakie miałem okazję napisać.
Bo czasem jedyną uczciwą puentą jest ta: dzisiaj nie będzie żadnej puenty.
Bogdan Feręc
Photo by Glenn Carstens-Peters on Unsplash