W kraju, w którym trawniki rosną szybciej niż decyzje planistyczne, a ślimak mógłby być ambasadorem procesów administracyjnych, Rada Hrabstwa Fingal postanowiła wykonać ruch. Ten ruch to dwuletni nakaz egzekucyjny dla lotniska w Dublinie, które ośmieliło się… pracować zbyt dobrze.
Przekroczenie limitu 32 milionów pasażerów? Skandal! Nielegalny import tłumów, walizek i duty-free. Dublin Airport powinien przepraszać, że jest zbyt skuteczny, że Irlandia zyskała na łączności, turystyce, inwestycjach. Niech żyje nieżyciowe planowanie – wieczne, nieomylne, nieznośnie lokalne.
W każdej europejskiej stolicy lotnisko rosnące jak na drożdżach byłoby dumą. W Irlandii to problem do zgaszenia egzekucją. Rada Fingal – lokalna, skromna, ale z misją i kreująca się na niewielki rząd postanowiła, że czas przypomnieć głównemu międzynarodowemu portowi lotniczemu, kto tu jest prawdziwym kapitanem lotu. I, żeby nie było niedomówień, nie jest to dyrektor DAA, tylko urzędnik ze zszywaczem.
Zamiast cieszyć się, że lotnisko zbliża się do 40 milionów pasażerów rocznie, co w praktyce oznacza lepsze połączenia, inwestycje i tysiące miejsc pracy, Rada postanawia przywołać dublińskie lotnisko do porządku, bo planowanie to świętość. Zwłaszcza to planowanie, które przypomina grę planszową bez instrukcji.
Dublin Airport od pięciu lat czeka na decyzje w sprawie zniesienia limitu. Czeka, pisze, apeluje, odsyła dokumenty, dostarcza raporty… i nic. An Bord Pleanála działa natomiast z prędkością kontynentu dryfującego w kierunku lodowca, ale jak tylko licznik pasażerów przekroczy czerwone pole, nagle biurokratyczna potwora budzi się do życia i wypisuje nakaz – ot tak, żeby lotnisko i Irlandię przyhamować.
*
To wygląda tak, że posłużę się moją wrodzoną złośliwością, jakby straż pożarna przyszła do płonącego domu z mandatem za nielegalne ognisko.
*
Formalnie wszystko się zgadza, tylko warunki zostały naruszone, ale może warto zadać pytanie: czy to przypadkiem nie system planowania wymaga egzekucji? Jest jeszcze jedno pytanie, a jest chyba ważniejsze i brzmi: dlaczego rząd ze swoim premierem, biernie przygląda się chocholemu tańcowi Rady Hrabstwa, kiedy ta prowadzi do ruiny port lotniczy i kraj? W mojej ocenie to działanie na szkodę – dowolnej w tym momencie firmy lub państwa, co powinno się doczekać odpowiedniej reakcji władz krajowych, a może nawet Urzędu Prokuratora.
Rada Fingal stwierdziła jednak, że musi działać, bo wpłynęły skargi. Skargi! Te tajemnicze, zawsze dostępne, wiecznie anonimowe źródła wiedzy dla „władzy”.
Samo lotnisko, jak i rozwój infrastruktury wydaje się, że jest dla Rady złem wcielonym, bo lepsze lotnisko to więcej hałasu, więcej pasażerów, więcej korków i rozrastająca się Irlandia. Niedopuszczalne – przynajmniej w ocenie Rady Hrabstwa Fingal. Władze lokalne nie tylko uznały, że przekroczenie limitu jest zbrodnią, ale też odrzuciły wniosek DAA o zwiększenie przepustowości do 36 milionów. Żeby nie było – nie dlatego, że był zły, a po prostu uznano go za „nieważny”, bo można, bo jego formalność to broń masowego rażenia w hamowaniu rozwoju.
DAA odpowiedziało na list ostrzegawczy, a wówczas Rada stwierdziła, że odpowiedź „nie stanowi wystarczających podstaw do powstrzymania dalszych działań”. Można to też skwitować słowami, szkoda papieru na wasze odpowiedzi.
Tu właśnie dotykamy sedna: czy lotnisko, przez które przewala się ponad połowa ruchu lotniczego kraju, ma być zakładnikiem władz lokalnych? Rada Fingal może zarządzać śmieciami, chodnikami i może nawet fontanną w parku, ale czy naprawdę powinna blokować strategiczną infrastrukturę krajową? Przedstawiciele DAA nie owijają w bawełnę: „System jest zepsuty. Sparaliżowany. Wymaga pilnego remontu”. I trudno się z tym nie zgodzić. To nie Rada powinna decydować o przyszłości lotnictwa w Irlandii, tylko państwo – z wizją, horyzontem, odpowiedzialnością, jeżeli takie w ogóle posiada.
W przeciwnym razie przyszłość irlandzkiej łączności będzie zależna od tego, czy ktoś w lokalnym urzędzie nie zapomni wysłać pisma na czas. Przypomnijmy, że o nakazie egzekucji akurat nie zapomniano. Tam pamięć działa bezbłędnie, ale wybiórczo.
DAA dostało dwa lata. Na co dokładnie? Na cofnięcie się w czasie, na teleportację pasażerów, a może na pokorną zgodę na to, że Irlandia nie potrzebuje większego lotniska, bo i tak większość rzeczy można załatwić przez internet?
Niestety, zamiast wspierać rozwój, przyciągać inwestycje i usprawniać transport, Irlandia oddaje klucze do swojej największej bramy… Radzie Hrabstwa. Przyszłość Dublin Airport zależy teraz od tego, czy biurokratyczna maszyna łaskawie zmieni zdanie i czy An Bord Pleanála wreszcie się obudzi.
Ale do tego czasu, latajcie mniej albo lądujcie gdzie indziej.