Zamykając ostatnie drzwi…
Właściwie nie opłaca się już nic, bo bycie dobrym i pomocnym nie jest w modzie, o ile nie jest podstawą do wystawienia wpisu na Facebooku, nie da się przekonać do swoich racji nikogo, nie ma też szans, aby być rozumianym.
Przykładów jest w tych kwestiach mnóstwo, więc nie ma potrzeby przedstawiać ich nawet, jako przykładów, a trzeba zająć się rzeczami ważnymi, które, chociaż w ujęciu ogólnym przynoszą niewiele korzyści, to skierowane są pod właściwy adres i pozostanie po nich jakiś ślad, gdy części z nas, nie będzie już na tym świcie. Nie mam tu na myśli płyty nagrobnej z epitafium, iż żył i był, a i zmarł, bo to ślad wątpliwej jakości, jak lastryko, z którego ów ślad jest wykonany. Mówię o czymś więcej, o świadomości ludzkiej, o przekazie, jaki pozostał, i nie trzeba być zaraz obecnym na kartach historii, wymienianym na pierwszej kolumnie, walczyć o to z całych sił, żeby gdzieś, kiedyś, ktoś wspomniał Twoje nazwisko. To musi stać się samo.
Są też ci, którzy nie wiedzą, że pomoc jest im niezbędna, chociaż uważają, że tak w ogóle nie jest. To też widać ostatnio w wielu dziedzinach życia, przede wszystkim prywatno-społecznego, ale to całkiem inna historia.
Wracając do tego zawoalowanego clou, nikogo nie obchodzi przecież los sąsiada, który tłucze żonę, chyba że robi to na tle głośno, że przeszkadza nam spać. Nie ma też żadnego znaczenia, że ten lub ów wyciągnął do kogoś pomocną dłoń i nie ma znaczenia, czy ktokolwiek wsparcia potrzebuje. To nie są tematy, które leżą w kręgu zainteresowania wielu osób, bo są bardziej zaaferowani przesiadywaniem na Facebooku, komentowaniem, czasami nawet z sensem życia w sieci, ale co ważne, bez wsparcia merytorycznego, więc nawet podstawowej wiedzy.
Ta natomiast, czyli wiedza, o ile zagnieździ się w świadomości ludzkiej, czerpana jest z tegoż samego Fecebooka, więc ze źródła wątpliwej jakości. To też jednak nie przeszkadza, aby uważać się za eksperta w jakiejś dziedzinie, choćby opinia przytaczana jako własna, była całkiem innego autorstwa, co jest obecnie na porządku dziennym. Inaczej jest w przypadku, jeżeli nazywają nas ekspertem, bo wtedy to opinia innych, a nie nas samych, którzy możemy mieć wypaczony obraz swojego jestestwa, wiedzy, jaką nabyliśmy przez lata nauki i czerpiemy z doświadczeń życiowych.
Co więc daje nam technologia, która, co na marginesie mogę powiedzieć, wpycha nas na ruchome piaski, zdominowała naszą globalną wędrówkę do nieuchronnego, ale przestaje być pomocna i staje się bytem, a bez tego bytu już nie istniejemy… Tak właśnie rodzą się facebookowe gwiazdy, istnieją, dają swoją obecnością potwierdzenie, że robią coś istotnego, a tak prawdę mówiąc, są na tyle mdłe i nijakie, że podobają się rzeszy dokładnie takich samych odbiorców, czyli nijakich, bez własnego „ja”. O ile jednak własne „ja” się już jakimś cudem pojawi, to, czy jest ono takim, jakiego można się spodziewać? Nie, bo to własne „ja”, też jest wypadkową przejrzenia wielu tysięcy facebookowych wpisów, a te implementuje się do własnego „ja”, bez najkrótszej nawet chwili zastanowienia, o refleksji nad pojawiającym się słowem nawet nie wspominając.
Generalnie nie opłaca się teraz być jakimś, nie warto też chcieć zrobić coś, co może nie będzie spektakularne, ale pomoże choćby jednej osobie, a trzeba żyć na pokaz i zachowywać uśmiechniętą sztucznie twarz, by epatować ułudą naszego szczęścia i odniesionego tzw. sukcesu, bo zarabia się o 1 euro na godzinę więcej, co czyni nas lepszymi od współpracowników, którzy tak samo, jak my, są jedynie przykręcaczami śrubek na taśmie produkcyjnej niewolniczego życia, napychającymi kabzy tych z góry.
Czasami, chociaż to nieopłacalne, trzeba jednak pomyśleć o sobie i innych, żeby pozostał ślad, który nie zniknie, kiedy zamkniemy nasze ostatnie drzwi.
Bogdan Feręc