To, co jeszcze kilka lat temu wydawało się polityczną fantazją, dziś staje się faktem: kolejne potęgi Zachodu decydują się na uznanie niepodległego Państwa Palestyńskiego i do tej grupy weszły Wielka Brytania, Kanada, Australia, a także Portugalia. W Europie mówi się również, że w ślad za nimi mogą pójść inne kraje Unii Europejskiej, a nawet Francja, która sprzeciwiała się stanowczo uznania Palestyny. Dla Izraela to cios wizerunkowy, dyplomatyczny i strategiczny, a dla Palestyńczyków przełom w trwającej od dekad walce o prawo do własnego państwa.
Decyzja Londynu i Ottawy jest szczególnie symboliczna, bo to pierwsze państwa G7, które przełamały polityczne tabu i zaryzykowały otwarty konflikt z Izraelem i jego największym protektorem Stanami Zjednoczonymi. Premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer nie pozostawił wątpliwości:
„Dziś, aby ożywić nadzieję na pokój dla Palestyńczyków i Izraelczyków oraz na rozwiązanie dwupaństwowe, Wielka Brytania formalnie uznaje Państwo Palestyńskie”.
Premier Kanady Mark Carney powiedział z kolei:
„Kanada uznaje Państwo Palestyńskie i oferuje partnerstwo w budowaniu obietnicy pokojowej przyszłości zarówno dla Państwa Palestyńskiego, jak i Państwa Izrael”.
Reakcja Tel Awiwu była natychmiastowa i przewidywalna. Premier Beniamin Netanjahu określił decyzje Zachodu jako „absurdalną nagrodę za terroryzm” i zapowiedział stanowczy sprzeciw na forum ONZ. Problem w tym, że gniewne słowa tracą dziś na sile, bo coraz mniej państw chce ich słuchać. Izrael, dotąd niemal nietykalny dzięki poparciu Waszyngtonu i bezwarunkowej lojalności większości zachodnich stolic, znajduje się w coraz większej izolacji. Powód jest jeden: zbrodnie wojenne w Strefie Gazy, które dokumentowane są przez międzynarodowe organizacje i transmitowane codziennie w mediach na całym świecie.
Według danych ministerstwa zdrowia Gazy, które ONZ uznaje za wiarygodne, w izraelskich bombardowaniach i ofensywie lądowej zginęło już ponad 65 tysięcy osób, głównie cywilów. Zniszczona infrastruktura, brak żywności, epidemie – stały się globalnym symbolem cierpienia i niesprawiedliwości w Strefie Gazy. Nie dziwi więc, że nawet najbliżsi sojusznicy Izraela – tacy jak Wielka Brytania czy Kanada – nie chcą już dłużej brać odpowiedzialności politycznej za jego działania.
Decyzja rządu w Londynie nie zapadła w próżni, ponieważ od miesięcy w brytyjskich miastach trwają masowe demonstracje w obronie Palestyny. Według sondażu YouGov aż dwie trzecie młodych Brytyjczyków popiera niepodległość Palestyny. To pokolenie, które nie pamięta zimnej wojny ani „wojny z terroryzmem”, ale widzi w mediach obrazy umierających dzieci.
Wicepremier David Lammy przyznał otwarcie, że Wielka Brytania ma wobec Palestyńczyków szczególną odpowiedzialność – historyczną. To właśnie Londyn, Deklaracją Balfoura z 1917 roku, otworzył drogę do powstania państwa Izrael. Teraz próbuje zrównoważyć tamten bilans, wspierając rozwiązanie dwupaństwowe.
Wielka Brytania, Kanada, Australia, Portugalia – lista państw uznających Palestynę rośnie i już dziś ponad 140 z 193 członków ONZ uznało palestyńską niepodległość, w tym Irlandia. To trzy czwarte społeczności międzynarodowej. Tymczasem Izrael, zamiast zdobywać nowych sprzymierzeńców, traci kolejnych.
Francja i inne kraje Unii Europejskiej rozważają podjęcie podobnych kroków. Możliwe, że właśnie w czasie dorocznego Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku usłyszymy kolejne deklaracje. Wówczas linia podziału w zachodnim świecie stanie się jeszcze bardziej widoczna – z jednej strony USA i nieliczni wierni sojusznicy Izraela, z drugiej cała reszta, która nie chce dłużej przykładać ręki do okupacji i masakr.
Palestyńscy politycy podkreślają, że uznanie ich państwowości nie jest pustym gestem. Minister spraw zagranicznych Varsen Aghabekian Shahin mówił wprost: „To jasny sygnał dla Izraelczyków, że nie mają złudzeń co do kontynuowania okupacji na zawsze”.
Pamiętajmy jednak, że sama decyzja o uznaniu Państwa Palestyna nie wyżywi dzieci w Gazie. Nie uwolni zakładników Hamasu, ale – jak zauważył David Lammy – to krok, który podtrzymuje ideę rozwiązania dwupaństwowego przy życiu.
Jeszcze kilkanaście lat temu Izrael mógł liczyć na niemal bezwarunkowe poparcie większości zachodnich stolic, jednak dziś ta mapa sojuszy wygląda zupełnie inaczej. W oczach świata państwo żydowskie z pozycji ofiary Holocaustu i bastionu demokracji na Bliskim Wschodzie przekształciło się w agresora, prowadzącego brutalną wojnę przeciwko uwięzionemu w enklawie narodowi. Izrael traci dziś, a może już stracił najcenniejszy kapitał – legitymizację moralną, a bez niej, nawet przy wsparciu militarnym USA, nie zbuduje trwałych sojuszy.
Bogdan Feręc
Źr. RTE
Photo by Dixit Dhinakaran on Unsplash