Witamy w świecie, w którym każdy pomidor ma swojego świadka, a każda paczka makaronu – osobisty zapis wideo. Kamery przy kasach samoobsługowych, niegdyś nowinka techniczna usprawniająca handel, dziś coraz częściej budzą wśród klientów niepokój i gniew. Wystarczy stanąć przy jednej z takich kas w Dunnes Stres lub Tesco, żeby poczuć się jak podejrzany w sklepowym wydaniu „Wielkiego Brata”.
John Ryder – klient, który publicznie zaprotestował przeciwko tym praktykom, nie przebierał w słowach: „To przerażające, niepokojące i skrajnie dystopijne” – powiedział na antenie stacji News Talk. „Kamera patrzy na ciebie z góry, gdy wydajesz produkty. To jakby ktoś stał za twoim ramieniem i obserwował każdy ruch, jakbyś był złodziejem”.
Kto korzysta z kasy samoobsługowej, ten wie: w prawym górnym rogu ekranu pojawia się małe okienko z naszym odbiciem. Dla jednych to niewinny element bezpieczeństwa, dla innych – niepokojące przypomnienie, że prywatność w sklepie przestała istnieć. Pracownicy również nie są zachwyceni. Jak relacjonuje Ryder, kierownicy i obsługa odbierają telefony od klientów, którzy czują się obserwowani. „Wielu z nich jest po prostu przerażonych” – dodał.
Sieci handlowe tłumaczą się oczywiście względami bezpieczeństwa. Kamery mają rzekomo chronić przed kradzieżami, których – według branży – przybyło po wprowadzeniu samoobsługi. Jednak coraz częściej pojawia się pytanie: czy celem nie jest raczej oswojenie społeczeństwa z ciągłym nadzorem?
Jeśli zgodzimy się na bycie filmowanym przy zakupie jabłka, dlaczego mielibyśmy protestować, gdy kamery pojawią się w autobusie, w szkole, na chodniku, czy w pracy? Zaczyna się niewinnie – od pilnowania paragonu, a kończy na świecie, w którym każdy gest i spojrzenie zapisuje się na serwerach, o których właścicielu nie wiemy nic.
Kamery przy kasach samoobsługowych nie są już tylko narzędziem sklepowego bezpieczeństwa. Stały się lustrem współczesnej cywilizacji – odbiciem społeczeństwa, które godzi się na wszystko, byle szybciej, taniej i z mniejszym kontaktem z drugim człowiekiem. Kiedyś samoobsługa oznaczała wygodę. Dziś oznacza – nadzór i choć nikt jeszcze nie wymaga, żebyśmy mówili do kamery „dzień dobry”, to kierunek, w którym zmierza handel, niebezpiecznie przypomina scenariusz filmu o nadzorowanej przyszłości. Z tą różnicą, że bilety już sprzedano.
Bogdan Feręc
Źr. News Talk
Photo by Markus Spiske on Unsplash


