Irlandia lubi pozować na start-upowego Leprechauna w zielonym garniturze: technologiczna, szybka, błyskotliwa, z głową pełną pomysłów, ale gdy zajrzeć pod maskę, zamiast garnka złota widać raczej rachunek z pubu wypisany na kredyt. Najnowszy Global Talent Report przeprowadzony przez Hays osadza Irlandię w końcówce klasy, czyli na 33. miejscu na 35 gospodarek. Gorzej wypadają tylko państwa, które w talentowy sprint nawet nie wystartowały.
Kontrast poraża jak zimny wiatr z Atlantyku. Szwecja była trzecia, Holandia siódma, Niemcy i Wielka Brytania w środku stawki, ale wciąż na wysokich pozycjach, a Irlandia? Ta znalazła się w ogonie za Hiszpanią. Ranking Hays – powstał we współpracy z Oxford Economics i pokazuje, że problem nie leży w braku iskry. Irlandia błyszczy w innowacyjności talentów – 9. miejsce i zaangażowaniu pracowników – 10. miejsce. Ludzie na wyspie chcą działać, kombinować, programować przyszłość na trzech monitorach naraz. Problem w tym, że zbyt wielu z tych ludzi przyjechało z biletami w jedną stronę.
Bo lokalnie Irlandia zamyka tabelę w kategorii wartość talentów i prawie gubi się w rubryce elastyczności rynku pracy. Krótko mówiąc: kraj nie nadąża z produkcją własnych geniuszy, a tych, których ma, trzyma w szklanej gablocie o nazwie „koszty życia”.
Ceny mieszkań rosną jak mech po irlandzkim deszczu, pensje nie nadążają, a przedsiębiorcy liczą już nie innowacje, a krzesła, które trzeba wymienić w biurze. Pracodawcy mówią wprost: zatrudnianie boli, a specjalistów brakuje. Hays ostrzega, że gospodarka wchodzi w strefę pełnego zatrudnienia, gdzie zamiast rywalizacji talentów mamy licytację stawek i frustracji, co jest normalnym zjawiskiem.
Barney Ely z Hays słusznie podkreśla, że Irlandia ma „prężną i innowacyjną siłę roboczą”. Tylko że coraz częściej to nie siła, która wyrasta z kraju, a taka, która ląduje na lotnisku w Dublinie z dyplomem w walizce i planem na karierę w kieszeni płaszcza.
Narodowa Rada ds. Konkurencyjności (NCPC) widzi w tym echo przeszłości: przedkryzysowe bębny Celtyckiego Tygrysa znowu zaczynają dudnić, ale tym razem rytm brzmi bardziej jak ostrzeżenie niż marsz zwycięstwa. W najnowszym rankingu konkurencyjności IMD Irlandia spadła z 4. na 7. miejsce. Niby nadal wysoko, ale dynamika zmian lecąca coraz bardziej w dół, jak samolot osiadający nad Shannon w czasie sztormu.
Czy Irlandia jest więc wielka dzięki sobie, czy dzięki wszystkim, którzy do niej przybyli, wnosząc wiedzę, umiejętności i siłę roboczą, których kraj nie zdążył wyhodować na własnym gruncie? Dowody sugerują, że bez napływu ludzi z zewnątrz Zielona Wyspa byłaby bardziej… zielona niż innowacyjna. Nie jest to oskarżenie, raczej ekonomiczny przypis. Irlandia to kraj gościnny, otwarty, a różnorodność okazało się jej największą przewagą. Problem zaczyna się wtedy, gdy z przewagi robi się jedyny silnik, bo import talentów to świetna strategia, ale jako uzupełnienie. Gdy staje się fundamentem, gospodarka zaczyna przypominać zamek z Airbnb: ładny, ale nie do końca własny.
Pamiętajmy, że historia lubi ironię i dzięki imigrantom Irlandia stała się nowoczesna, natomiast bez własnego systemu, który ich zastąpi, nowoczesność nie pozostanie tu na długo.
Wychodzi więc na to, że Szmaragdowa Wyspa błyszczy najmocniej, kiedy ktoś świeci na nią latarką z zewnątrz.
Bogdan Feręc
Źr. Independent
Photo by Waldo Malan on Unsplash


