Irlandzki rynek mieszkaniowy znów wspina się na swoją własną, absurdalnie stromą górę, a ci, którzy próbują kupić swój pierwszy dom, zostają na dole z zadyszką i rosnącą frustracją. Najnowsze dane CSO pokazują, że ceny nieruchomości rosną szybciej niż cierpliwość nabywców. We wrześniu odnotowano wzrost o 7,6 procent rok do roku, lekko powyżej sierpniowego poziomu 7,5 procent. To niby drobne drgnięcie, ale w świecie nieruchomości takie liczby potrafią wywrócić życiowe plany.
Stolica miała wzrost z umiarkowaną wysokością, czyli 5,3 procent, a za to reszta kraju odpaliła turbiny, osiągając 9,4 procent. Midlandy zanotowały skok aż o 13,3 procent, jakby region nagle miał stać się nowym eldorado. Na przeciwległym biegunie znalazł się region Border, gdzie ceny wzrosły o 5,8 procent.
Mediana ceny domu kupionego we wrześniu sięgnęła 380 tysięcy euro, więc o 34 tysiące więcej niż rok wcześniej. Najdroższe pozostaje Dún Laoghaire-Rathdown z medianą 675 tysięcy euro. Najtańsze wciąż jest Donegal, gdzie 190 tysięcy euro wystarcza na przeciętny dach nad głową. Kto natomiast patrzy na okolice Dublina, niech szykuje portfel: Wicklow osiągnęło średnią cenę 450 tysięcy euro, Kildare niewiele mniej, bo 435 tysięcy. W samym Dublinie rekordowe Blackrock sięgnęło 808 tysięcy, a najtańsze D10 zatrzymało się na 320 tysiącach.
We wrześniu złożono 4582 wnioski o zakup mieszkań o łącznej wartości 2 miliardów euro. Z tego 1784 to zakupy dokonywane po raz pierwszy. Rynek wtórny rośnie szybciej niż pierwotny i ceny nowych domów wzrosły o 5,5 procent, ale domów używanych aż o 8,1 procent. Powód jest prosty, to chroniczny niedobór ofert. Rynek wygląda dziś jak sklep odzieżowy po wyprzedaży: kilka sztuk na wieszakach, wszyscy się tłoczą, a ceny rosną, bo mogą.
Cena nieruchomości, co ważne, są już o 23 procent wyższe niż w boomie z 2007 roku, a w Dublinie przebiły szczyt z 2007 o 8,2 procent, natomiast poza stolicą o 25,6 procent. Od dołka z 2013 roku to wzrost o oszałamiające 174,2 procent.
Rory Doyle z Nua Money mówi wprost: wiele osób nie ma szans w tej grze, bo inflacja cen nadal ciągnie rynek w górę. Wspomina jednak, że końcówka roku zwykle przynosi ochłodzenie, czyli rynek mieszkaniowy jesienią przysypia jak niedźwiedź przed zimą. Być może nieco ulgi nadejdzie więc przed świętami, choć dla wielu będzie to raczej symboliczny gest niż realna szansa.
Rząd w odpowiedzi zaprezentował kolejny wielki plan, w którym mami ponad trzystoma tysiącami nowych domów do 2030 roku, co brzmi bardzo ambitnie, ale mało realnie. Kluczowe będzie jedno: tempo. Jeśli budowa nie przyspieszy, rynek pozostanie zakorkowany, a młode pokolenia nadal będą żyć w zawieszeniu, między wynajmem a marzeniami o własnych czterech kątach.
Bogdan Feręc
Źr. Independent


