Coraz częściej da się usłyszeć głosy, również ze środowisk uznawanych za część globalnego establishmentu, że największym zagrożeniem dla skutecznej ochrony środowiska nie są same zmiany klimatyczne, lecz sposób, w jaki próbujemy na nie reagować. Co więcej, dyskusja, niegdyś zdominowana przez jednolity przekaz o konieczności natychmiastowych i radykalnych działań, zaczyna się mocno różnicować. W przestrzeni publicznej pojawiają się także pytania, czy obecne programy klimatyczne nie są zbyt oderwane od realiów gospodarczych i społecznych.
Wątpliwości dotyczą nie nauki o klimacie, bo ta pozostaje jednoznaczna co do kierunku globalnego ocieplenia, lecz konstrukcji polityk wdrażanych w imię walki o niższe emisje. Niektórzy wskazują, że cele ustalane na międzynarodowych konferencjach i spotkaniach częściej są deklaracją politycznej ambicji niż opisem faktycznych możliwości technologicznych i ekonomicznych. Ten ton przebija również z wypowiedzi osób o niemałym autorytecie. Bill Gates i Tony Blair to postacie, których nikt nie podejrzewa o lekceważenie zagrożeń klimatycznych, ale coraz śmielej podnoszą kwestię realizmu. W ich ocenie walka o redukcję emisji musi opierać się na rozwiązaniach, które można faktycznie wdrożyć w dużej skali, a nie na życzeniowych scenariuszach, które wymagają od społeczeństw natychmiastowych i kosztownych wyrzeczeń bez jasnej ścieżki technologicznej.
Tymczasem polityczny przekaz pozostaje często niezmienny. Przykładem może być niedawny występ Micheála Martina na odbywającym się w Brazylii szczycie przywódców COP30. Irlandzki polityk powtórzył znaną formułę: czasu jest coraz mniej, a świat musi podwoić wysiłki. To narracja zrozumiała z punktu widzenia mobilizacji politycznej, lecz coraz częściej odbierana jako zbyt jednowymiarowa, szczególnie gdy koszty transformacji i tempo jej wdrażania budzą realny społeczny opór.
Narasta więc napięcie między alarmistycznym dyskursem a rosnącą świadomością, że transformacja klimatyczna wymaga nie tylko dobrej woli, lecz także technologii, infrastruktury i harmonogramów, które nie zburzą podstaw stabilności gospodarczej. Krytycy obecnych programów ostrzegają, że zbyt ambitne, sztywne cele mogą zwyczajnie utrudnić skuteczną adaptację, generując zarówno frustrację społeczną, jak i brak wiarygodności w przyszłe działania.
Teraz może to oznaczać, że debata wchodzi w nową fazę, a nie jest to nie spór o to, czy chronić klimat, lecz o to, jak robić to tak, by nie zastąpić jednego kryzysu drugim. W tym sporze nie chodzi o negację nauki, lecz o rywalizację modeli politycznych, czyli jednych opartych na radykalnych celach, a drugich domagających się pragmatycznej strategii opartej na technologii, realizmie i społecznej wykonalności. Wydaje się też, iż w miarę narastania napięć między ambicją a rzeczywistością ta rozmowa będzie tylko przybierać na sile.
Gates i Blair różnią się jednak od wielu obecnych liderów nie tym, że ignorują klimat, lecz tym, że nie udają, iż polityczne zaklęcia mogą zastąpić technologiczną rzeczywistość.
Bogdan Feręc
Źr. Independent
Photo by Ella Ivanescu on Unsplash


