Rosja może zamrozić wojnę na Ukrainie i za kilka lat uderzyć w kraje bałtyckie oraz Polskę. – Generałów USA trzeba traktować poważnie – mówi prof. Romuald Szeremietiew.
Prezydent Donald Trump wraca do dobrze znanego z pierwszej kadencji motywu: Europa ma wreszcie wziąć odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo. Prof. Romuald Szeremietiew zwraca uwagę, że w tej układance Polska jest dla Amerykanów naturalnym punktem oparcia – ale Niemcy już ustawiają się w kolejce, by tę rolę przejąć.
Prezydent Trump chce wyraźnie skłonić przywódców Europy Zachodniej, żeby wzięli się trochę za siebie i stworzyli zwartą siłę obronną, która nie pozwoli na to, co Rosja robi sobie w Europie od pewnego czasu. To jest stały motyw, który Trump podnosił już w pierwszej kadencji, kiedy mówił państwom europejskim, że w zasadzie „na gapę” jadą wehikułem bezpieczeństwa stworzonym przez Stany Zjednoczone
– mówi.
Zdaniem byłego wiceministra obrony, USA nie chcą już w pojedynkę dźwigać odpowiedzialności za powojenny ład. Chcą go współdzielić – ale na własnych warunkach.
Stany Zjednoczone chcą się podzielić odpowiedzialnością za bezpieczeństwo ładu międzynarodowego, który powstał po upadku Związku Sowieckiego. Nic dziwnego, że prezydent USA – nawet dość obcesowo – przypomina przywódcom europejskim, jakie są ich obowiązki
– zaznacza.
Polska jako „punkt oparcia” – i konkurencja z Berlina
W amerykańskim myśleniu o bezpieczeństwie widać wyraźne przesunięcie: z „Europy” jako całości na konkretne, wiarygodne państwa.
Sekretarz obrony USA wymienił te punkty oparcia bardzo jasno: na Dalekim Wschodzie Korea Południowa, na Bliskim Wschodzie Izrael, a w Europie Środkowo-Wschodniej – Polska
– mówi.
W tym miejscu na scenę wchodzą Niemcy. Kanclerz Olaf Scholz zasygnalizował gotowość przejęcia roli głównego partnera USA w Europie.
Pojawiła się bardzo znamienna wypowiedź kanclerza Niemiec, który wręcz powiedział, że jeśli Trump nie widzi możliwości współpracy z Europą, to Niemcy chętnie się zgłaszają, by być takim partnerem i oparciem dla reszty kontynentu.
Szeremietiew ostrzega, że dla Polski taki scenariusz oznaczałby potężne osłabienie pozycji:
Dla nas oznaczałoby to degradację naszej roli i sprowadzenie Polski do państwa satelickiego, zarządzanego w praktyce przez Niemcy, zgodnie z ich oczekiwaniami.
W takiej roli chętnie widzieliby nas i Donald Tusk, i Radosław Sikorski, który już dawno złożył słynny „hołd berliński”, mówiąc, że oczekuje, iż Niemcy przejmą przywództwo w Europie i nie boi się niemieckiej siły, tylko boi się niemieckiej słabości.
Profesor przypomina, że Berlin zapowiada budowę „najsilejszej armii w Europie”. W połączeniu z politycznymi ambicjami może to w praktyce oznaczać próbę podporządkowania sobie całej wschodniej flanki – z Polską włącznie.
Rosja: pauza na Ukrainie i uderzenie w 2027?
Na tle rozmów Trumpa z europejskimi liderami, Rosja gra własną grę. Szef MSZ Siergiej Ławrow deklaruje, że Moskwa „jest gotowa podpisać dokument gwarantujący, że nie zaatakuje Europy”, ale jednocześnie straszy gotowością do wojny „nawet teraz”.
Szeremietiew studzi emocje: dziś Rosja nie jest gotowa do nowej dużej ofensywy.
Rosja w tej chwili do niczego nie jest gotowa, natomiast może się przygotować. Armia rosyjska mocno ucierpiała na Ukrainie i nadal cierpi. Rozwijanie nowego kierunku ofensywnego dziś nie bardzo leży w jej możliwościach.
Pojawia się jednak inny, znacznie groźniejszy scenariusz: zamrożenie wojny na Ukrainie i uderzenie na wschodnią flankę NATO za kilka lat:
Możliwy jest scenariusz, do którego zresztą dąży Trump: wojna na Ukrainie nie kończy się pokojem takim, jakiego chcieliby Ukraińcy, ale zamrożeniem działań wojennych. Front stoi, mamy status quo.
I wtedy pojawia się to, o czym mówił jeden z amerykańskich generałów: że w 2027 roku Rosja będzie gotowa, by swoimi siłami uderzyć na przykład na kraje bałtyckie, a być może także na Polskę, w rejonie przesmyku suwalskiego.
Taką perspektywę – podkreśla Szeremietiew – trzeba traktować bardzo poważnie, bo nie są to medialne strachy, lecz analizy ludzi, którzy mają dostęp do realnych danych wywiadowczych.
To, że mówią o tym amerykańscy generałowie, którzy powinni być dobrze poinformowani, sprawia, że trzeba ten scenariusz traktować bardzo poważnie. Ta groźba jest realna.
Odbudowa Ukrainy: Polska może… i może nie skorzystać
Równolegle trwają rozmowy o powojennej odbudowie Ukrainy. Prezydent Zełenski rozmawia o tym z amerykańskim sekretarzem skarbu i innymi przedstawicielami władz USA. Czy Polska ma szansę wziąć udział w tym wielkim projekcie?
Jeżeli Stany Zjednoczone będą odgrywały rolę rozstrzygającą również w kwestii odbudowy Ukrainy, to Polska mogłaby w tym uczestniczyć – ale pod jednym warunkiem.
Prezydent Nawrocki musi mieć rząd, który go wspiera, a nie rząd, który uprawia wobec niego dywersję. Jeśli układ będzie taki jak obecnie, z jednej strony prezydent, z drugiej Donald Tusk i jego rząd, bez harmonii – o realnym udziale Polski w odbudowie Ukrainy możemy zapomnieć.
Dodatkową niewiadomą jest polityczna przyszłość samej Ukrainy – ewentualne wybory prezydenckie i to, czy Zełenski utrzyma władzę.
Zachód domaga się przeprowadzenia wyborów prezydenckich na Ukrainie. Szanse obecnego prezydenta na utrzymanie stanowiska wcale nie są dziś szczególnie wielkie.
W tle pozostaje też trudna historia i współczesne spory o pamięć, które – zdaniem Szeremietiewa – prezydent Nawrocki będzie musiał z Zełenskim otwarcie przedyskutować.
Są Ukraińcy, którzy bardzo sprzyjają Polsce i chcieliby współpracy, i są tacy, którzy są mocno nafaszerowani ideologią banderowską. Ta ideologia widzi w Polsce nie sojusznika, lecz wroga, którego trzeba wyeliminować, żeby to Ukraina, a nie Polska, była głównym partnerem Zachodu
/ad
Radio Wnet
fot. x.com/DSNS.GOV.UA


