W państwowych salonach zawrzało jak w czajniku, który ktoś zostawił na ogniu zbyt długo. Szef An Post zarabia 250 tysięcy euro rocznie i zdaniem kierownictwa to od lat kwota z innej epoki, jakby płacono mu w przeliczeniu na znaczki, a nie w realnej walucie świata, gdzie półpaństwowe fotele prezesa dają zarobki 300 tysięcy i więcej.
Przewodniczący An Post Kieran Mulvey od miesięcy powtarza rządowi, że pakiet Davida McRedmonda to zamrożony artefakt z 2019 roku: pensja, auto służbowe i 25-procentowy plan emerytalny. Brzmi porządnie, ale tylko do momentu, gdy człowiek spojrzy, jak hojnie wynagradzani są prezesi w innych komercyjnych spółkach należących do państwa. Tam pensje poszły w górę jak rakiety startujące z Cape Canaveral, a An Post wciąż stoi na płycie lotniska i macha chorągiewką. Mulvey mówi wprost, że to „całkowicie niesprawiedliwe”, by prezes An Post był pomijany, kiedy inni dostają nowe stawki i nowe uśmiechy na pasku wypłaty. W liście do rządu ostrzegał, że z takim pakietem nawet konkurs na nowego szefa może skończyć się tym, że kandydaci będą omijać ofertę szerokim łukiem. Co gorsza, sam McRedmond wykazał się, jak pisze Mulvey, „niezwykłą cierpliwością”, czekając, aż ktokolwiek w rządzie uzna, że jego praca jest warta czegoś więcej.
I tu robi się ciekawie. Mulvey przedstawił nową, wyższą stawkę dla przyszłego prezesa, ale ta kwota została usunięta z dokumentów ujawnionych w ramach FOI. Gdy państwowy marker zakrywa liczby, zwykle oznacza to jedno: rząd wolał nie drażnić opinii publicznej jawnie wyższym wynagrodzeniem w czasach, gdy każdy liczy euro jak ziarna ryżu.
Minister środowiska Darragh O’Brien odpowiedział w kwietniu, że to jeszcze nie pora na tę decyzję. Trwa niezależna analiza wynagrodzeń, która niby już się zakończyła, ale najwyraźniej jej efekty leżą sobie w jakiejś teczce i czekają na polityczny sprzyjający wiatr. W międzyczasie McRedmond ogłosił rezygnację, jakby chciał powiedzieć, że „skoro nie wyceniacie tej roboty, to powodzenia w szukaniu chętnych”.
An Post ogłosiło konkurs na nowe stanowisko, choć bez podania pensji. Departament Kultury, Komunikacji i Sportu stwierdził, że wynagrodzenie „nie zostało potwierdzone”. Rzecznik zaznaczył za to, że transformacja firmy, rozwój usług paczkowych, wejście w handel elektroniczny, radzenie sobie z globalnymi kryzysami to zasługa odchodzącego prezesa i że liczy na kontynuację tych działań.
Czy więc szef An Post powinien zarabiać więcej? Odpowiedź jest mniej o liczbach, a bardziej o ambicji. Jeśli oczekuje się od firmy, że będzie konkurować z prywatnymi gigantami, a jednocześnie dźwigać na plecach misję publiczną, trudno wymagać, by robił to ktoś, kto zarabia znacznie mniej niż jego odpowiednicy w sektorze o podobnej skali odpowiedzialności. Państwo często mówi o modernizacji, cyfryzacji i innowacjach, ale zapomina, że za tym stoją konkretni ludzie i, że rynek potrafi ich wyciągnąć jednym ruchem.
*
Wynagrodzenia prezesów zawsze są tematem politycznie śliskim. Jednak w tej historii widać coś większego i jeśli An Post ma być nowoczesną firmą, nie może oferować wynagrodzeń z przeszłości. To nie kwestia luksusu, tylko realiów. W świecie, w którym nawet listy coraz rzadziej są papierowe, a przesyłki walczą z prywatną konkurencję, przyciągnięcie właściwego lidera jest warte więcej niż pozorna oszczędność.
Bogdan Feręc
Źr. Independent
Fot. Public domain Sulmac


