Micheál Martin najwyraźniej zamierza trzymać się władzy tak mocno, że gdy nadejdzie moment przekazania pałeczki, będzie trzeba użyć łomu, kilku strażaków i taczki, aby rozstał się z pełnionymi funkcjami. W rozmowie z dziennikarzami premier jasno dał do zrozumienia, że ujmę to sarkastycznie – dobrowolnie nie ustąpi – chyba że ktoś dosłownie wyniesie go z sali. Brzmi to jak żart, ale Martin mówił śmiertelnie poważnie.
To ten sam Micheál Martin, który jeszcze niedawno obiecywał „nowy rozdział” dla Irlandii, teraz wygląda raczej jak polityczny antykwariat – solidny, ciężki, pokryty patyną, ale niechętny jakimkolwiek zmianom. Na antenie RTÉ zapowiedział z heroiczną powagą, że jest „absolutnie zdecydowany” pełnić funkcję premiera przez trzy lata, do listopada 2027 roku. A potem, jeśli ktoś nie zauważy, może nawet dłużej.
W teorii plan jest prosty: po trzech latach władzę ma przejąć Simon Harris z Fine Gael, a potem znowu Martin – bo czemu nie? W końcu w Fianna Fáil najwyraźniej wszystko można robić na zmianę, oprócz zmiany lidera.
Partia w tym czasie odnotowuje wewnętrzne niezadowolenie z przywództwa Martina, zaliczyła właśnie sondażowy spadek, a zaufanie społeczne do rządu topnieje szybciej niż irlandzki śnieg w końcówce lutego. Jednak premier nie widzi w tym problemu. Wręcz przeciwnie – właśnie pochwalił „ambitny program rządowy”, liczący 162 strony, jakby sama jego objętość miała przekonać mieszkańców kraju, że jest dobrze. W dokumencie znalazły się m.in. obietnice mniejszych klas, tańszej opieki nad dziećmi i większej liczby funkcjonariuszy An Gharda Síochána. Wszystko pięknie, tylko że podobne hasła słyszeliśmy już tyle razy, że nawet echo w Dáil zaczęło się nudzić.
Martin zapewnia, że „pracuje każdego dnia”, by ludziom żyło się dobrze, a przynajmniej dostatecznie, bo o dostatku to już dawno zapomnieli. Problem niestety w tym, że wyborcy zaczynają podejrzewać, że chodzi o ludzi, ale z jego otoczenia, więc jakby te słowa przestały działać. Sama partia też jakby trochę przybladła, zaczyna wyglądać jak samochód po kolizji, i coraz bardziej przypomina tonący statek, na którym kapitan z uśmiechem mówi, że dopóki on stoi za sterem, nie ma się czego bać.
W rzeczywistości to właśnie ta nieustępliwość lidera może ostatecznie zatopić Fianna Fáil, bo zamiast zapowiadanej świeżości nadal jest stagnacja. Zamiast lidera z wizją – jest ten konserwujący własny fotel. Dla partii, która przez dekady była symbolem irlandzkiego pragmatyzmu, to niebezpieczny zakręt, ale Martin zdaje się niewzruszony. Politycznie przypomina drzewo, które postanowiło nie dać się ściąć, nawet gdy las już dawno wycięto. Być może naprawdę wierzy, że po nim – choćby i potop, ale on utrzyma się na stanowisku do końca kadencji.
Z perspektywy wyborców wygląda to coraz bardziej groteskowo, więc jeśli dopiero w listopadzie 2027 roku partii uda się zmienić lidera, Fianna powinna pamiętać, by przyjść z ekipą przeprowadzkową. Bo wszystko wskazuje na to, że Micheál Martin nie odda fotela i trzeba będzie go wynieść razem z nim.
Bogdan Feręc
Źr. Breaking News/RTE


