To nie jest zwykły spór dwóch premierów. To pojedynek symboli i dwóch wizji kontynentu, które coraz mniej mają ze sobą wspólnego. Viktor Orbán i Donald Tusk walczą o duszę Europy Środkowej – tej, która jeszcze pamięta smak suwerenności, i tej, która woli zapach brukselskich korytarzy.
Na pozór chodzi o kilka zdań wymienionych w mediach społecznościowych: Tusk uderzył w Orbána po jego spotkaniu ze Zbigniewem Ziobrą, Orbán odpowiedział natomiast, że Tusk jest wasalem Brukseli i politykiem „prowojennym”. Ale w tym starciu nie chodzi ani o Ziobrę, ani o Ukrainę, bo chodzi o władzę nad narracją. Orbán zagrał klasycznie. Wykorzystał każdą rysę wizerunku polskiego premiera – od problemów z prezydenckimi wetami ustaw aż po spadki w sondażach, by zbudować opowieść o upadku „proeuropejskiego fanatyka”, który utracił kontakt z rzeczywistością. Orbán uwielbia ten kontrast: on, samotny rycerz pokoju, przeciwko Tuskowi – usłużnemu wobec Unii Europejskiej, który wykonuje rozkazy Brukseli szybciej, niż zdąży je przeczytać.
Retorycznie to majstersztyk i Orbán wie, że Tusk jest, choć słabnącym i bez nieograniczonych obecnie wpływów, ulubieńcem zachodnich elit, a więc idealnym przeciwnikiem dla węgierskiej polityki wobec Brukseli, zmęczonych unijnym moralizowaniem. Dla Węgrów to Tusk jest wcieleniem wszystkiego, czego Orbán nienawidzi: karności wobec Komisji Europejskiej, fetyszu sankcji wobec Rosji, ślepej wiary w eurokratów, którzy z Brukseli chcą zarządzać rolnikiem spod Debreczyna.
Tusk natomiast gra w inną grę, a jego celem nie jest Orbán, lecz własne zaplecze – liberalny elektorat, który potrzebuje wroga, by znów poczuć sens swojej misji. Orbán stał się więc idealnym celem: autokrata, prorosyjski, antybrukselski, narodowy i niepoprawny. Krótko mówiąc – uosobienie wszystkiego, przeciwko czemu Tusk chciałby zbudować swoją europejską legendę. Kiedy więc polski premier napisał o Ziobrze: „Albo w areszcie, albo w Budapeszcie”, nie tylko uderzył w byłego ministra. Wysłał też sygnał, że oto Polska powróciła do roli prymusa UE, tego, który strofuje krnąbrnych i odważnie broni „wartości europejskich”. Tyle że problem polega na tym, że w tej opowieści coraz mniej Polaków widzi siebie.
Orbán doskonale to wyczuwa, a w swoim poście sugeruje, że Tusk „jest w niekorzystnej sytuacji” i „traci poparcie, bo Polacy są zmęczeni wojną”. W jego narracji wojna na Ukrainie staje się już nie walką o niepodległość Kijowa, lecz o cierpliwość europejskiego społeczeństwa. A ta, jak pokazują badania, topnieje szybciej niż poparcie dla sankcji. Orbán gra więc długą grę i jeśli Zachód znuży się konfliktem, to jego „polityka pokoju” okaże się wizjonerstwem, a nie zdradą. Tusk natomiast stawia wszystko na kurs probrukselski i antyrosyjski – moralnie słuszny, ale politycznie ryzykowny.
Gdyby ten spór toczył się tylko w mediach społecznościowych, byłby zwykłym kabaretem, ale stawką jest coś więcej – nowa mapa Europy. W której Polska i Węgry jeszcze niedawno sojusznicy w ramach V4, stają po przeciwnych stronach barykady. Jedni widzą w Brukseli gwaranta stabilności, drudzy – kolonizatora. Jedni mówią o wartościach, drudzy o interesach.
W tym starciu nie ma już wspólnego języka. Orbán mówi o pokoju, mając na myśli koniec wojny za wszelką cenę. Tusk natomiast o pokoju, mając na myśli zwycięstwo Ukrainy, ale obaj są przekonani, że to oni bronią Europy – tylko każdy innej.
Ziobro był tu tylko pretekstem – jak pionek, którego można przesunąć, by rozpocząć nową rundę, ponieważ prawdziwy konflikt toczy się o przyszłość środkowoeuropejskiej tożsamości. Czy ma być ona podległa Zachodowi, czy odrębna i uparta? Czy Polska i Węgry jeszcze potrafią mówić jednym głosem, czy już rozmawiają z innych planet?
Orbán wciąż powtarza, że „naród węgierski nie chce być wasalem Brukseli”. Tusk wolałby, żeby Polacy przestali używać tego słowa w ogóle. Jeden widzi suwerenność jako prawo do odmowy, drugi – jako prawo do uczestnictwa. Ich wojna jest więc bardziej filozoficzna niż polityczna. To konflikt o definicję wolności w XXI wieku. Czy wolność to możliwość powiedzenia „nie” Brukseli, czy „tak” dla wspólnoty, która ogranicza cię w imię wyższych wartości?
Tusk i Orbán znają się od lat, obaj przeszli drogę od buntowników do liderów swoich obozów i może właśnie dlatego ich spór jest tak zaciekły, więc przypominają sobie nawzajem, kim kiedyś byli. Orbán – dawny antykomunista, dziś patron autorytarnego porządku. Tusk – dawny liberał, który dziś używa aparatu państwa przeciw oponentom.
Kiedy patrzy się na tę ich wymianę obelg, trudno nie odnieść wrażenia, że to nie tyle dwaj premierzy, co dwa światy. Jeden oparty na tożsamości i sprycie, drugi na wartościach i PR-ze. Obaj zbyt silni, by się zignorować, i zbyt dumni, by się porozumieć.
Warto też wiedzieć, że Europa, którą reprezentują, już dawno się rozeszła, ale ich spór przypomina, że prawdziwa granica nie biegnie między Polską a Węgrami, lecz między dwiema wizjami Zachodu: tym, który wierzy w siłę narodu, i tym, który ufa instytucjom. Kończąc, przypomnę, że Orbán kontra Tusk – to nie awantura o Ziobrę, lecz o kierunek historii i jak to w Europie bywa, obaj są przekonani, że to oni mają rację.
Bogdan Feręc
Źr. TASS
Fot. CC BY 2.0 European People’s Party


