Łukasz Tygerski: Give back
Po porządkach przyszedł czas na refleksje. Czyli Wielka Rezygnacja wcale nie jest poddawaniem się.
Zawsze miałem smykałkę do języków. Fascynowała mnie etymologia słowa, jego ewolucja. A jak mówił Laska: w życiu trzeba sobie zadać jedno zajebiście ważne pytanie: co lubię w życiu robić?
Problem polega na tym, że świat nie jest skonstruowany tak, żeby pomóc ludziom robić to, co lubią robić, albo nawet to, co umieją robić w miarę dobrze. Bo najlepiej to tylko prodigy (osoba niezwykle uzdolniona – no, nie mogli nawet jednosłownego określenia znaleźć?). Nie mylić z The Prodigy, bo to już jest unikatowe.
Tu już nie chodzi o to, że system edukacji to przeżytek (kiedy ostatnio wprowadzono na szeroką skalę jakieś nowatorskie reformy? Chyba tylko na Oriencie i w Skandynawii). Tu chodzi o to, że nikomu nie zależy na tym, żeby mieć tłum relatywnie wykształconych ludzi.
Na jakiejś losowo wybranej metodzie dobierana jest grupka narybku po dwa tuziny na karton (znaczy się salę lekcyjną) i tam rozpoczyna się indokrtynacja. Bo przedszkole i żłobek to jest w zasadzie przechowalnia dzieci. Choć w sumie w tym pierwszym uczą alfabetu i cyfer obecnie (kiedyś od tego była zerówka).
Spośród tych dwóch tuzinów trzeba wyselekcjonować tych, którzy będą najlepsi, i tych którzy będą najgorsi (po co, to w zasadzie niewiadomo, ale to już grubszy eksperyment socjologiczny). Teoretycznie, gdyby to było cokolwiek innego, to najgorsze by się wyrzucało, a najlepsze dawało na wystawę. I tyle. To jest margines. Tak, tak, jakkolwiek by sobie tego nie wytłumaczyli, prymusi to margines społeczny, tylko po przeciwnej stronie spektrum. Z reguły miejsca na podium są trzy, więc odpada pierwszych trzech i ostatnich trzech z wylosowanych dwudziestu czterech (choć i tu czasem zdarzają się przeludnienia).
Jeśli wybitnie słabi w ogóle nie ogarniają materiału to ich się wtedy ‘kibluje’ i w następnym roku edukacji kto inny ma szansę być najlepszym najgorszym. Zdarzają się też przypadki super wybitnych prymusów, których się ‘awansuje’ do następnej klasy. No ale to już są sytuacje ekstremalne.
Natomiast pozostałe osiemnaścioro przyszłych obywateli buja się na szali optymalności. To oni będą stanowić przekrój społeczny. Każdy nauczyciel którego napotkają na swojej drodze ma szansę zasygnalizować im w czym są dobrzy lub zauważyć czym się interesują i podpowiedzieć jak rozwijać swoją pasję (o rodzicach to nawet nie wspomnę, bo przecież oni nie mają czasu na research, oni już wybrali ścieżkę dla swoich dzieci, jaka im się wydaje słuszna).
Oczywiście ciężko jest wypatrzyć cokolwiek jeśli się uważa tą masę społeczną za spektrum szarości (kolejny nic nieznaczący zestaw uczniów) a nie na przykład spektrum kolorów (o nie! Nie daj Boziu, tylko nie tęcza!).
No to mamy potem sytuację, że kończy się obowiązkowa edukacja, część jest siłą pchana na kolejny poziom, czyli edukację wyższą, a reszta zostaje na rynku pracy.
Ok, jakkolwiek naturalnie by to nie brzmiało (I normalnie!), tak nie jest. Jeśli idziesz do pracy tylko po to, żeby mieć za co żyć, to prędzej czy później znajdziesz się w sytuacji, w której to życie, którym żyjesz nie jest Twoje, tylko czyjeś inne. Kogoś, kto się do tego bardziej nadawał.
To coś na zasadzie: jeśli jesteś z palaczką, a nie znosisz palenia papierosów, to albo musisz ją bardzo kochać, albo masz nadzieję, że ją jakoś zmienisz. W przeciwnym wypadku, prędzej czy później będzie ci to tak przeszkadzać, że po prostu zamieni się to w toksyczny związek.
I ludzie tak często zawiązują toksyczne związki z pracą.
Moja na szczęście (nie kobieta, tylko praca) toksyczna nie jest, ale obecnie będę przechodził transition do przeobrażenia się w tłumacza. Sądzę że w tym kierunku właśnie zawsze zmierzałem, tylko trafiłem na jakieś delaysy po drodze.
Myślę, że w ten sposób będę mógł odwdzięczyć się Zielonej Wyspie trochę za gościnność i pomóc przy tym polskiej społeczności.
Łukasz Tygerski