Irlandzki system administracji publicznej właśnie odsłonił swoje kolejne ciemne oblicze. Dzięki determinacji niezależnego posła Michaela Fitzmaurice’a światło dzienne ujrzała informacja, która w każdym nowoczesnym państwie prawa powinna zakończyć się dymisjami i pilnym przeglądem całego systemu. Otóż jeden z urzędników Departamentu Premiera Republiki Irlandii przebywał na „urlopie zawodowym” przez… dwanaście lat. Tak – 12 lat nieobecności, bez utraty stanowiska, bez konieczności tłumaczenia się z kosztów, bez obowiązku powrotu do realnej służby publicznej.
To jednak nie jest satyra, bo to realia irlandzkiej biurokracji.
Jak podaje RTE, Departament Premiera potwierdził, że pod koniec grudnia 2024 roku jeden z jego urzędników wykonawczych przebywał na trwającym nieprzerwanie od dwunastu lat urlopie zawodowym. Dwanaście lat – tyle trwała II wojna światowa i odbudowa Europy razem wzięte i tyle zajmuje zdobycie pełnej edukacji. Tymczasem w Irlandii wystarcza, by nie robić absolutnie nic – i nadal figurować jako pełnoprawny członek korpusu służby cywilnej.
Nie jest to, co może denerwować, przypadek odosobniony. Poseł Fitzmaurice ujawnił również, że zastępca dyrektora w tym samym departamencie zrobił sobie pięcioletnią przerwę w karierze. Podobne absurdy odnaleziono w Departamencie Rolnictwa, gdzie główny inspektor weterynarii zniknął z etatu na dekadę, a inni – naukowiec i liczni inspektorzy – korzystali z urlopów trwających od pięciu do ośmiu lat. Również w Departamencie Komunikacji, Klimatu i Środowiska odnaleziono pracowników z ponad sześcioletnią nieobecnością.
W prywatnej firmie taki „model zatrudnienia” oznaczałby katastrofę finansową i operacyjną. Brak pracownika przez kwartał – to już problem. Sześć miesięcy – to realne zagrożenie dla efektywności, ale 12 lat? To jakby zatrudnić kogoś na stałe i przez trzy czwarte kariery płacić mu (lub nie – ale blokować etat) tylko za nieobecność.
„W sektorze prywatnym przerwy w karierze są czasami możliwe, ale żadna firma nie mogłaby funkcjonować, gdyby pracownicy znikali na sześć miesięcy do 12 lat, a jednocześnie wciąż istniałoby dla nich wolne stanowisko” – powiedział Fitzmaurice, słusznie podkreślając absurd systemu.
To nie tylko kwestia braku logiki. To realne koszty: zablokowane miejsca pracy, przesunięcia budżetowe, dublowanie funkcji lub konieczność zatrudniania tymczasowych wykonawców – wszystko to obciąża podatnika. System dopuszczający takie praktyki to urzeczywistniony sen o bezkarnej stagnacji i nieusuwalności.
W odpowiedzi na zapytania parlamentarne Departament Premiera ograniczył się do lakonicznego potwierdzenia, że taka przerwa miała miejsce. Żadnych słów o konsekwencjach, żadnych planów audytu, żadnych refleksji o konieczności zmiany regulacji. To właśnie ta bierność – administracyjna i polityczna – budzi największy niepokój.
Fitzmaurice zażądał „gruntownego przeglądu systemu przerw w karierze, wprowadzenia bardziej przejrzystych wytycznych i rygorystycznych ograniczeń dotyczących czasu, o jaki można przedłużyć urlop zawodowy”.
Tu jednak można postawić pytanie, czy ktoś z rządzących naprawdę tego chce? Czy rząd nie korzysta z tego układu jako wygodnego mechanizmu lojalnościowego, w którym stanowiska są nagrodą, a nie obowiązkiem?
Irlandzka służba cywilna – zamiast być kręgosłupem sprawnego państwa – coraz częściej przypomina instytucję pozornej aktywności. Gdyby nie ujawnione zapytania parlamentarne, podatnicy nigdy nie dowiedzieliby się, że gdzieś, wśród zatęchłych segregatorów i automatycznych odpowiedzi na e-maile, ktoś formalnie pełni funkcję, której nie sprawuje od ponad dekady.
Problem jest głębszy niż jeden urzędnik. To objaw choroby całego systemu, który nie zna słowa „odpowiedzialność”, a stabilność urzędniczego fotela jest większa niż jakiejkolwiek demokracji parlamentarnie wybranej.
Ten przypadek musi być punktem zwrotnym. Jeśli rząd nie podejmie działań – jeśli nie dojdzie do publikacji pełnej listy wszystkich trwających „urlopów zawodowych” powyżej 2 lat, jeśli nie dojdzie do reformy prawa o zatrudnieniu w administracji – to znaczy, że nikt już nad tym nie panuje. A urzędnik, który zniknął w 2012 roku i nie wrócił do dziś, stanie się symbolem biurokratycznej groteski.
Bogdan Feręc
Źr. RTE
Fot. CC BY-SA 2.0 Eric Jones