Site icon "Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Reklama
Reklama

Klimatyczna gorączka? Nie nauka, tylko dogmat. Trump mówi: dość, a oni dalej grzeją temat

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Podczas gdy Donald Trump z mównicy ONZ nazwał globalne ocieplenie „ściemą”, wielu naukowców wciąż próbuje trzymać się starego scenariusza: człowiek winny, planeta rozgrzana, społeczeństwa w panice. Najnowszy przykład tej narracji pochodzi z europejskich instytucji badawczych, które ogłosiły, że to działalność człowieka podniosła temperatury tegorocznych fal upałów nawet o 4°C, a tysiące ludzi miały przez to znaleźć się w „strefie śmierci”. Brzmi dramatycznie. I o to właśnie chodzi.

Według RTE grupa kilkunastu ekspertów z pięciu instytucji przeprowadziła „szybkie badanie”, które – jak na ironię – wygenerowało błyskawicznie wnioski idealnie zgodne z politycznym przekazem. Schemat jest prosty: od czerwca do lipca temperatury przekraczały 40°C, więc klimat się zmienia, więc człowiek winny, więc trzeba działać. Najlepiej legislacyjnie i finansowo. A jeśli prawda wymaga dodatkowej obróbki, to trudno – przecież cele są „wyższe”.

Naukowcy oświadczyli, że gdyby nie działalność przemysłowa sprzed dekad, fala upałów w 11 z 12 badanych miast byłaby o 2–4°C niższa. Jak to ustalono? Porównując historię klimatu z epoką sprzed spalania paliw kopalnych, czyli ze światem, którego nie znają, ale chętnie modelują na komputerach według własnych założeń.

Według ich szacunków fala upałów miała spowodować ok. 2300 zgonów, z czego „prawie dwie trzecie”, więc około 1500 – byłyby „do uniknięcia” bez zmian klimatu. Zero danych z urzędów statystycznych, brak potwierdzonych aktów zgonu z przypisaną przyczyną – tylko modele, estymacje i socjotechnika. Garyfallos Konstantinoudis z Imperial College stwierdził, że różnica zaledwie 2–4 stopnie „może oznaczać życie lub śmierć dla tysięcy ludzi”. Wtóruje mu Ben Clarke, również z Londynu, który martwi się, że „ciepła, piękna pogoda dla niektórych jest śmiertelnym problemem dla innych”. Problem w tym, że dramatyzm zastępuje tu dyskusję naukową. I bardzo wygodnie kieruje uwagę na winnego: człowieka, który ogrzewa planetę.

Wszystko to okraszono dodatkowymi „pewnikami”, że miasta się nagrzewają, że noce tropikalne uniemożliwiają regenerację, że osoby starsze są bardziej narażone. Czy potrzebna jest do tego teoria globalnego ocieplenia? Nie. To fizyka, urbanistyka, brak klimatyzacji i procesy społeczne, ale jeśli da się na tym zbudować narrację o „planecie w stanie alarmu”, to czemu nie? Nikt nie przypomina jednak, że upały i zgony zdarzały się zawsze, nawet przed okresem industrialnym. Nikt nie wspomina o zimach, które były rekordowo łagodne lub wyjątkowo surowe. Nikt też nie zestawia tych statystyk ze starzeniem się społeczeństw, brakiem infrastruktury chłodzącej i rosnącą liczbą osób przewlekle chorych. Bo to niewygodne. Bo nie pasuje do opowieści.

Wystarczy jedno zdanie z ust Trumpa na forum ONZ, by natychmiast odżyły refleksy warunkowe: „atak na naukę”, „ignorancja”, „zagrożenie dla planety”. Tyle że prezydent USA nie powiedział niczego, czego nie myślałyby miliony ludzi, że zmiana klimatu to temat, który dawno wykroczył poza granice obiektywnej wiedzy i stał się instrumentem politycznym, gospodarczym i emocjonalnym. Podczas gdy Trump wskazuje na interesy państw, koszty gospodarcze i sztuczne podsycanie lęków, część naukowców z uporem przekształca każde lato w scenariusz apokalipsy, a każdą falę upałów w „dowód na katastrofę klimatyczną”.

To, co najbardziej razi, to brak elementarnej pokory wobec zmienności klimatu. Nikt nie zaprzecza, że są upały, ale stawianie tezy, że niemal każda ekstremalna temperatura to wina człowieka, wygląda bardziej na dogmat niż na analizę. Coraz częściej zamiast niewygodnych badań lub szerokich porównań, sięga się po „modele” i „symulacje”, które zawsze prowadzą do tego samego wniosku: człowiek na ławie oskarżonych, politycy w blokach startowych, podatnik przy kasie.

Kiedyś naukowcy pytali, badali i kwestionowali. Dziś oczekują, by wierzyć im na słowo – nawet gdy brak pełnych danych, a „szacunki” zastępują fakty.

Obecny przekaz idzie prosto do mediów: „fala upałów zabiła dwa tysiące osób”, „człowiek podgrzał klimat o 4°C”, „to dopiero początek”. Tymczasem dane są fragmentaryczne, zjawiska lokalne, a przyczyny wieloczynnikowe. Ale kto by się tym przejmował, skoro klimat stał się nową religią? Z dogmatem, kapłanami, grzechem pierworodnym (emisje CO₂) i odpustem klimatycznym (podatki, limity, zakazy).

Trump, mówiąc o „ściemie”, uderzył nie w fakty, tylko w system przekonań i to właśnie ten system broni się dziś najgłośniej. Bo jeśli okaże się, że rzeczywistość jest bardziej złożona niż narracja, ktoś będzie musiał rozliczyć budżety, granty i straszenie całych społeczeństw.

Bogdan Feręc

Źr. RTE

Photo by Mika Baumeister on Unsplash

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
Reklama
Reklama
Reklama
Exit mobile version