Publiczna narracja o „braku pieniędzy” brzmi ostatnio jak refren puszczany w kółko na kasetowym walkmanie z lat 90. Tymczasem w tle leży raport CSO, który krzyczy faktami dużo głośniej niż jakiekolwiek polityczne zapewnienia. Skarb Państwa uzyskał w ubiegłym roku ponad 126 miliardów euro dochodów podatkowych i składek, czyli o 9 procent więcej niż rok wcześniej i dwa razy tyle, ile dekadę temu. Trudno więc nie zadać pytania, czy faktycznie „nie ma kasy”, czy raczej ktoś gra na emocjach niczym DJ na weselu, który zbyt często wciska przycisk „powaga”.
Więcej niż połowa całego podatkowego tortu pochodzi z dochodów i majątku. Ludzie pracują, i to dużo, skoro wpływy z podatku dochodowego podwoiły się od 2015 roku. W roku ubiegłym dało to 29,5 miliarda euro, więc skok godny olimpijskiego rekordzisty, a to tylko jedna warstwa układanki. Prawdziwa rakieta to jednak podatek dochodowy od osób prawnych. 28,1 miliarda euro. Osiemnaście procent wzrostu rok do roku. To gigantyczne kwoty, napędzane częściowo jednorazową płatnością Apple, ale nawet bez niej trend jest nieziemski. Dziesięć miliardów w 2019 roku, niespełna siedem w 2015. Dziś jedna piąta wszystkich wpływów podatkowych państwa to właśnie CIT.
Jest tu jednak haczyk, który rząd bardzo lubi podkreślać: połowa tych wpływów to tak zwany „nieoczekiwany zysk”. Słowo-klucz w fiskalnym świecie, oznaczające, że pieniądze spadają z nieba jak śnieg w grudniu – piękne, ale nietrwałe. Rada Doradcza ds. Fiskalnych i Bank Centralny machają czerwonymi flagami i mówią: „Nie wydawać na bieżące potrzeby”. Rząd posłusznie zakłada więc fundusze majątkowe, gdzie część tych nadwyżek odkłada. Niby rozsądnie. Niby odpowiedzialnie. Niby, bo gdy spojrzymy szerzej, dochody rosną nie tylko tam, gdzie hulają gigantyczne korporacje. VAT dał 22 miliardy euro. Akcyza – 6 miliardów, z lekkim wzrostem dzięki droższemu paliwu i rejestracjom pojazdów. Nawet PRSI – składki ubezpieczenia społecznego – podskoczyły do 17 miliardów, bo zatrudnienie jest najwyższe w historii. Dochody samorządów i podatki od kapitału dorzucają kolejne cegiełki.
Budżet centralny zainkasował z tego wszystkiego prawie 107 miliardów euro. Gdy spojrzeć na liczby, wyglądają jak miasto nocą pełne świateł, pulsujące życiem, absolutnie niesprawiające wrażenia, że „brakuje”.
*
Wobec takich danych polityczna opowieść o pustej kasie brzmi jak przesadnie dramatyczna kronika filmowa. Jasne, część wpływów jest zmienna i niepewna. Jasne, ostrożność fiskalna jest potrzebna jak zimowa kurtka przy minus dziesięciu, ale jednocześnie trudno ignorować, że dochody rosną w tak równym tempie, jakby ktoś przykręcił im dopalacz. Dlatego powracamy do pytania wiszącego w powietrzu jak para nad czajnikiem: czy rząd naprawdę nie ma pieniędzy, czy po prostu nie chce ich wydać? A jeśli nie chce, czy wynika to z odpowiedzialności, czy z politycznej wygody? Liczby nie są literaturą piękną, ale opowiadają historię, w której państwowa kasa wygląda raczej na wypchaną niż pustą.
W tej historii stawką jest coś więcej niż suche zestawienia. To pytanie o to, jak państwo traktuje obywateli w czasie rosnących kosztów życia i czy fiskalna ostrożność nie zamienia się przypadkiem w wygodną zasłonę dymną. Są też wydatki na pomoc uchodźcom, azylantom, przekazywanie pieniędzy i sprzętu wojującej Ukrainie, a do tego zapowiada się jeszcze, że Irlandia, choć nie tylko ona, przekaże całkiem spore kwoty Afryce na ten zżerający wszystko Zielony Ład.
Bogdan Feręc
Źr. Independent
Photo by Willfried Wende on Unsplash


