W ostatnich dniach znów pojawiły się alarmistyczne głosy o „setkach” rosyjskich głowic i rakiet rozmieszczonych w Obwodzie Kaliningradzkim. Tego typu twierdzenia brzmią groźnie, budzą wyobraźnię i emocje, ale nie znajdują potwierdzenia w dostępnych danych. Analiza znanych elementów rosyjskiej infrastruktury wojskowej, a także publicznych ocen NATO i niezależnych ekspertów, prowadzi do znacznie bardziej przyziemnego obrazu, wciąż niepokojącego, ale z pewnością nie tak spektakularnego, jak sugerują niektóre wypowiedzi.
Punktem zapalnym była deklaracja prezesa Airbusa René Obermanna, który stwierdził, że Rosja ma „ponad 500 taktycznych głowic nuklearnych” rozmieszczonych na 26 wyrzutniach systemów Iskander w Kaliningradzie. Problem polega na tym, że takie liczby nie pasują do żadnych realnych parametrów tego systemu, rozmieszczenia wojsk, ani do logiki działania rosyjskiej strategii jądrowej. System 9K720 „Iskander-M”, faktycznie rozmieszczony w eksklawie, korzysta z wyrzutni 9P78-1 TEL, z których każda przenosi dwa pociski. W Kaliningradzie stacjonują dwie jednostki rakietowe: 152. Gwardyjska Brygada Rakietowa oraz elementy 26. Brygady Rakietowej rozmieszczone czasowo. Łączna liczba dostępnych wyrzutni to maksymalnie 24, co oznacza 48 gotowych do użycia pocisków, a nie kilkaset.
Co więcej, pociski 9M723 nie są platformami wielogłowicowymi. Nie mogą przenosić kilku czy kilkunastu ładunków niezależnie naprowadzanych (MIRV), jak sugerowałoby przemnożenie liczb przedstawione przez Obermanna. Żeby osiągnąć taką liczbę głowic, Rosja musiałaby rozmieścić w Kaliningradzie ciężkie pociski międzykontynentalne, co nie tylko nie miałoby strategicznego sensu, ale przeczyłoby całej logice rozmieszczania broni jądrowej przez Moskwę.
W praktyce zachodnie źródła mówią o liczbie taktycznych ładunków jądrowych rzędu kilkudziesięciu do stu, przy czym to również szacunki, bo Moskwa nie ujawnia danych dotyczących rozmieszczenia. Już sama obecność kilkudziesięciu takich głowic, połączona z systemami przenoszenia działającymi w promieniu setek kilometrów, budzi obawy i jest traktowana poważnie przez NATO. Nie ma jednak ani dowodów, ani logicznych przesłanek, by sądzić, że w eksklawie znalazło się 500 ładunków, co stanowiłoby ok. 8 procent całego rosyjskiego arsenału nuklearnego.
Spekulacje tego typu mogą wynikać z nieporozumień technicznych, pomylenia liczby wyrzutni z liczbą głowic, albo z politycznej retoryki, która chętnie sięga po hiperbole, gdy mowa o rosyjskiej aktywności militarnej. Ciekawe jest to, że nawet NATO, poproszone przez agencję Reuters o komentarz do słów Obermanna, podkreśliło, iż nie widzi żadnych zmian w rosyjskiej postawie nuklearnej.
Fakty pozostają jasne. Rosja modernizuje swoje zdolności rakietowe i jądrowe, a systemy Iskander, zwłaszcza w nowszych wersjach, to jedne z najgroźniejszych taktycznych platform na świecie. Ich obecność w Kaliningradzie sama w sobie jest wystarczająco istotna z punktu widzenia bezpieczeństwa regionu. Z tego powodu nie potrzeba opowieści o setkach głowic, które nie mają pokrycia w realnych możliwościach technicznych ani w udokumentowanym rozmieszczeniu rosyjskich sił.
Można więc powiedzieć, że rzeczywista debata o bezpieczeństwie powinna opierać się na sprawdzalnych danych, a nie na spektakularnych liczbach, które, choć brzmią groźnie, nie wytrzymują konfrontacji z faktami. W przeciwnym razie łatwo o sytuację, w której emocje zaczynają przesłaniać rzeczywistość, a polityczne decyzje podejmowane są w atmosferze niepotrzebnej sensacji, zamiast chłodnej analizy.
Bogdan Feręc
Źr. BRICS Info
Fot. CC BY 4.0 Ministry of Defence of the Russian Federation


