Jak zlikwidować miejsca pracy i co myślą Irlandczycy?

Na to pytanie odpowiedź dał wczoraj rząd i swoją jedną decyzją, zlikwiduje od poniedziałku ok. 70 000 miejsc pracy.

To szacunki gabinetu, więc ministrowie doskonale zdają sobie sprawę, jak ich postępowanie wpłynie na tysiące osób w kraju, ale żeby złagodzić ton tej decyzji, zapowiedziano, że osoby, które utracą zatrudnienie, ponownie trafią do systemu Pandemic Unemployment Paymet. Również firmy, które dotkną ograniczenia, mogą liczyć na wsparcie rządu, bo rozwinięte mają być pakiety pomocowe, jak w przypadku ograniczeń poziomu piątego.

Pomimo tych zapowiedzi, sektor gastronomiczny, hotelarski, pubów i restauracji, wpadł w złość, a wyraz temu dawali właściciele tych lokali, którzy bez ogródek mówili, że to „zarzynanie ich biznesów” i część będzie musiała zostać zamknięta na stałe.

Najwięcej obaw i złości jest w przypadku właścicieli wiejskich i małomiasteczkowych lokali, bo to one najbardziej odczują decyzję gabinetu, gdyż specyfika tych miejsc, każe je otwierać dopiero ok. godziny piątej lub szóstej wieczorem. Godzina policyjna daje w ten sposób możliwość prowadzenia działalności przez ok. dwóch do trzech godzin, co nie jest wystarczające, aby utrzymać siebie, pracowników i lokal.

Podobnie jest w przypadku restauracji i kawiarni, bo te, spodziewały się, że o ile spotkania bożonarodzeniowe firm w tym roku były odwołane, to styczeń i luty, przyniosą odbicie, a to za sprawą większej ilości spotkań o charakterze rodzinnym, co będzie dla nich wsparciem, a czego nie można teraz już oczekiwać, a i nie wiadomo, jak daleko pójdą kolejne obostrzenia dotyczące branży. Najwięksi hotelarze i restauratorzy w kraju, spodziewają się też kolejnych strat, które tylko z grudzień, idą w kilkadziesiąt tysięcy euro, ale wzrosną, po wprowadzeniu piątkowej decyzji w życie.

W sektorze gastronomiczno-rozrywkowym zapanowała wielka złość, a nie jest wykluczone, że stanie się on tym, który w wyraźny sposób da to odczuć rządowi, bo pojawiają się już głosy, iż planowany jest ogólnokrajowy protest.

Nie jest też dobrze na linii społeczeństwo-rząd, bo opór wobec powracających restrykcji narasta, więc może się okazać, że pierwsze miesiące roku, staną się punktem zwrotnym i w kraju zacznie dochodzić do masowych manifestacji.

*

Ważna jest też opinia Irlandczyków o samych sobie, gdyż z rozmów z nimi wynika, że nie są oni tak impulsywni, jak inne nacje, więc do fali protestów dojdzie, ale muszą być przyciśnięci do ściany. Tu podaje się kilka przykładów, więc rok 1916, „protest butów” i w kwestii opłat za wodę, ale zawsze takie wydarzenia, poprzedzał okres wyczekiwania oraz swoistego zbierania sił. Po tym następowało uderzenie, co kończyło się zazwyczaj wygraną społeczeństwa. Moi znajomi Irlandczycy, najczęściej nauczyciele, właściciele firm i politycy najniższego szczebla, w prywatnych rozmowach dodają, że do takiej sytuacji jest już blisko, a są też zdania, że rząd, raczej nie doczeka końca swojej kadencji. Chcą też oddać władzę w ręce Sinn Féin, a zdają sobie sprawę, że jest to ugrupowanie populistyczne, jednak zrobią to, żeby sprzeciwić się i dać nauczkę Fine Gael oraz Fianna Fáil.

Bogdan Feręc

Źr: Independent

© POLSKA-IE: MATERIAŁ CHRONIONY PRAWEM AUTORSKIM.
ZNAJDŹ NAS:
Dlaczego to zrobili?
Wyciszenie rozmów