Premier Micheál Martin wszedł w europejską debatę o Ukrainie z czymś, co na Zachodzie staje się towarem deficytowym, czyli jednoznacznością. Wziął udział w spotkaniu Koalicji Chętnych, więc grupy około trzydziestu państw, które wbrew zmęczeniu opinii publicznej, kalkulacjom i geopolitycznym zawirowaniom wciąż próbują utrzymać wspólny front wobec rosyjskiej agresji. To forum prowadzone było tym razem przez brytyjskiego premiera Keira Starmera i nie stało się tylko rutynową telekonferencją, ale też próbą zsynchronizowania zachodnich wysiłków przed kluczowymi rozmowami w Brukseli.
W rozmowie uczestniczył Wołodymyr Zełenski, który wniósł konkretny zestaw oczekiwań. W tle wisiała kwestia amerykańskiej determinacji, obciążonej jakoby wahaniami polityki wewnętrznej w Waszyngtonie. Martin ujął to z irlandzką precyzją, iż spotkanie było okazją do „podsumowania stanu rozmów” i wysłuchania, jakie warunki i nadzieje wobec USA ma Kijów. Chodzi nie tylko o broń czy pieniądze, lecz o sygnał, czy największy gwarant bezpieczeństwa Zachodu nadal uważa los Ukrainy za kwestię strategiczną.
Koalicja Chętnych zwróciła się ku koordynacji działań, a w świecie, gdzie nawet sojusznicy lubią czasem chodzić własnymi ścieżkami, wspólna polityka wobec Moskwy jest wyzwaniem. Martin mówił o zwiększeniu pomocy i o tym, jak różne państwa mogą wesprzeć negocjacje, które nie będą ani szybkie, ani łatwe. Nie jest tajemnicą, że proces pokojowy utknie w martwym punkcie, jeśli ukraińskie wojsko nie będzie miało czym się bronić, brzmią oficjalne komunikaty.
Trzeba tu dodać rzecz istotną, bo irlandzkie społeczeństwo podzielone jest w sprawie dalszej pomocy udzielanej Ukrainie, a i co do uczestnictwa Irlandii w tzw. Koalicji Chętnych, choć bardziej układowi militarnemu przeciwko Rosji. Część opinii publicznej, wierna tradycyjnej neutralności, patrzy na wojnę w Ukrainie z dystansem. Część ma dość czasu wojny, uchodźców i wysokich kosztów życia. Irlandia ma długą historię trzymania się z dala od wielkich konfliktów, a echa tej tradycji widać dziś w mediach i debacie publicznej. Na tym tle słowa premiera brzmią jak deklaracja, która płynie pod prąd, a jednak odwołuje się do czegoś głębszego, że neutralność nigdy nie oznaczała moralnej obojętności.
Martin poniekąd wbrew woli całego społeczeństwa powtórzył, że poparcie Irlandii dla Zełenskiego jest „pełne i jednoznaczne” i że będzie trwało „tak długo, jak będzie to konieczne”. To mocna fraza jak na kraj, który przez dekady skrupulatnie pilnował, by nie angażować się w konflikty zbrojne. Jednak premier ubrał te słowa w logikę, którą w Dublinie słychać coraz częściej, że sprawiedliwy pokój musi opierać się na zasadach Karty Narodów Zjednoczonych i nie ma w tym miejsca na cyniczne targi. Nie ma miejsca na nagrodzenie agresora i, co może najważniejsze, bezpieczeństwo Ukrainy to część bezpieczeństwa Europy.
Podczas gdy Taoiseach koncentruje się na wymiarze moralnym i politycznym, jego zastępca, Simon Harris, mówi językiem pragmatyzmu finansowego. UE analizuje mechanizmy „unieruchomienia” rosyjskich aktywów na dłużej. To brukselski eufemizm na próbę przekształcenia zamrożonych środków w narzędzie odbudowy Ukrainy, co będzie prawnie skomplikowane, politycznie drażliwe, ale może być nieuniknione. Harris podkreślił, że Ukraina będzie głównym tematem spotkań ministrów finansów, co pokazuje, że kwestia wsparcia Kijowa dawno wyszła poza sferę wojskową i moralną, a dotyczy finansowych fundamentów europejskiego porządku.
Irlandia, choć niewielka, gra dziś rolę większą niż jej rozmiar. Wyspiarze nauczyli się przez stulecia walki o własną państwowość, że solidarność nie jest abstrakcją. Martin mówi to wprost, mimo że część obywateli wolałaby spokojniejszego brzmienia polityki, ale Europa nie przewiduje rozdziału stanowiska, zwłaszcza wtedy, gdy za wschodnią granicą kontynentu trwa wojna, która zdecyduje o tym, czym w ogóle jest sama Europa.
Bogdan Feręc
Źr. RTE
Fot. X – Micheal Martin TD


