Site icon "Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Reklama
Reklama

Irlandia przestała być oazą spadającej inflacji. Ceny znów pędzą w górę, a społeczeństwo zaciska zęby

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Przez wiele miesięcy Irlandia była stawiana za przykład kraju, który potrafi ujarzmić inflacyjne demony. Ten jednak ten obraz właśnie pęka jak porcelanowa filiżanka z rodzinnej komody, bo najnowsze dane pokazują, że ceny znowu rosną i to szybciej, niż wielu polityków chciałoby przyznać.

Według najświeższego odczytu wskaźnika cen konsumpcyjnych inflacja skoczyła do 3,2 procent rok do roku. To najwyższy poziom od lutego 2024 roku. Wtedy szczyt wynosił 3,4 procent, a teraz Irlandia znów ociera się o tamten pułap. Od października wzrost przyspieszył o kolejne 0,3 punktu procentowego, co skutecznie rozwiewa opowieści o stabilizacji cen. Najbardziej uderzające są zmiany w edukacji, gdzie widać prawie 9-procentowy wzrost związany z wyższymi opłatami za studia. Uczelnie przykręciły śrubę, a studenci i rodzice muszą teraz udźwignąć kosztowny ciężar. Odzież i obuwie poszły w górę o 4,4 procent, a żywność, podstawowy element codzienności o 4,3 procent.

Restauracje i hotele podniosły ceny o 3,6 procent, choć chwała za oddech w jednym sektorze i meble oraz sprzęt domowy potaniały o 0,6 procent. Sucha satysfakcja, bo człowiek i tak nie ma za co kupić kanapy, skoro masło i ser drożeją, jakby świat się szykował na oblężenie.

Ceny energii także dają się we znaki. Wzrost o 3,3 procent rok do roku wynika częściowo z efektów statystycznych, ale także z konkretnych podwyżek podatku węglowego, który firmy przekładają na konsumentów z chirurgiczną precyzją, natomiast usługi drożeją w tempie 4 procent, najwięcej od marca 2024 roku. W tle pobrzmiewają również niespokojne nuty z rynku spożywczego, więc irlandzki cheddar zdrożał +62 centy, masło +55 centów, chleb, mleko, spaghetti, wszędzie widać drobne, lecz nieubłagane podwyżki. Przed świętami cios szczególnie boli tam, gdzie nikt nie chciałby go poczuć, bo czekolada droższa jest już o 11,5 procent.

Mimo to statystycy uspokajają, bo to podobno szczyt, za którym inflacja ma zacząć opadać. W grudniu przewidywane jest zejście do 2,6 procent. Prognozy brzmią jednak trochę jak obietnica, że po burzy wyjdzie słońce, bo niby zawsze wychodzi, ale najpierw trzeba przetrwać nawałnicę.

Na tle tych wzrostów ciekawie wyglądają dane o oszczędnościach. Irlandzkie gospodarstwa domowe wciąż mają pokaźną poduszkę finansową i stopa oszczędności wynosi 14,8 procent. To jednak tylko liczba. Za nią kryją się realne dylematy, czy w grudniu kupić opał, czy prezenty.

*

Moim zdaniem te inflacyjne podmuchy nie wzięły się z powietrza. Polityka rządu i decyzje Brukseli, w tym ogromne, nieprzerwane finansowanie Ukrainy, dokładają swoje do ogólnego wzrostu kosztów w Europie. Do tego dochodzi, także kosztowna, oderwana od rzeczywistości ideologia Zielonego Ładu, która coraz bardziej przypomina projekt pisany w gabinetach wypełnionych oparami absurdu, a nie w świecie zwykłych ludzi. Wiele wskazuje na to, że presja cenowa nie jest przypadkiem, lecz skutkiem politycznych wyborów, które nie uwzględniają codziennej ekonomii życia. Warto więc patrzeć władzy na ręce, bo inflacja nie rośnie sama z siebie, a ktoś jej w tym wyraźnie pomaga.

Bogdan Feręc

Źr. Independent

Photo by Mishaal Zahed on Unsplash

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
Reklama
Reklama
Reklama
Exit mobile version