Irlandzki rząd zrzucił na stół ambitną kartę i przez najbliższe pięć lat wyspa ma przyciągać dodatkowy milion turystów rocznie. To nie tylko marzenie o większym tłumie na klifach Moher, bo ministrowie mówią wprost, że Irlandia ma potencjał, by znów stać się jednym z najgorętszych kierunków podróżniczych w Europie, miejscem, gdzie wiatr od Atlantyku pachnie przygodą, a talerz pełen lokalnych skarbów smakuje lepiej niż wakacyjna pocztówka.
Plan rządu ochrzczony „Nową erą irlandzkiej turystyki” obiecuje kierunek wręcz tradycyjnie irlandzki: rozwój regionów, atrakcje działające cały rok i mocne oparcie strategii o lokalne jedzenie, czyli to, które od dekad zdobywa podniebienia, choć nie zawsze zdobywa nagłówki. Tara Duggan z Newstalk Daily weszła w ten temat głębiej, rozmawiając z Russellem Alfordem, krytykiem kulinarnym „The Sunday Times” i Jillian Bulger z „The Irish Examiner”. Oboje widzą w Irlandii potencjał, choć nie bez zgrzytów.
Bulger pytana czy Irlandię wciąż warto odwiedzić, odpowiedziała „tak i nie”. Energia świata jest dziś pozytywna, mówiła, ale w Irlandii lubimy oglądać krajobraz przez filtr narzekania. A mimo to, gdy ruszasz w teren, piękno wyskakuje na ciebie jak młody jelonek na Connemarze i nagle, bez zapowiedzi, ale absolutnie prawdziwie. Problemem wydaje się porównywanie irlandzkich cen z wakacjami w Portugalii czy Hiszpanii. Tanie wino i oliwki? Nie na tej szerokości geograficznej. Irlandia nie jest zbudowana z korków po sangrii.
Alford przytaknął: Irlandczycy, kiedy chcą uciec, idą w stronę słońca i tanich trunków, a tego wyspa im nie zapewni. Irlandia jest droga, mówił, i to dotyka tak samo turystów, jak i mieszkańców. Mocne strony? Zielona wyspa ma ich więcej niż deszczowych chwil. Dzikie tereny, parki narodowe, zabytki i Wild Atlantic Way, które okazują się globalnym sukcesem, o czym Bulger mówiła z dumą, a to właśnie w tym całym chaosie natury tkwi irlandzkie piękno.
Od strony kulinarnej Irlandia również potrafi błyszczeć jak świeżo wypolerowany kufel Guinnessa w półmroku pubu. Ostrygi? Jedne z najlepszych na świecie. Masło? Kerrygold to druga marka w USA, a w Irlandii wciąż traktowana jak oczywistość. Paradoks polega na tym, że lokalni producenci częściej trafiają do pięciogwiazdkowych hoteli w Dublinie niż do restauracji pod nosem. Tę rozbieżność trzeba będzie naprawić.
Co kuleje? Według Bulger największą bolączką są trzygwiazdkowe hotele i restauracje ze średniej półki, bo to miejsca pozbawione charakteru. Tam, gdzie menu ogranicza się do anonimowego „kurczaka” i „ryby”, opowieść o irlandzkim smaku po prostu ginie. A współczesna turystyka kocha historie, nie generatory dań.
Kolejnym wyzwaniem jest brak stabilności w branży. Praca w hotelarstwie wciąż postrzegana jest jako tymczasowa, a nie jako zawód, w którym można zbudować życie. Alford ubolewał, że ludzie coraz rzadziej zostają w jednym miejscu na dłużej. Rzemiosło gościnności wymaga czasu, a rynek nie zawsze to umożliwia.
Czy cel miliona dodatkowych turystów rocznie jest realny? Eksperci są zgodni, że strategia brzmi pięknie, ale to działanie przesądzi o losie planu. Irlandia ma wszystko, by skusić świat, dziką naturę, jedzenie pełne charakteru, kulturę wyrastającą z mgły i mitu. Teraz musi jeszcze udowodnić, że potrafi zadbać o własną historię równie dobrze, jak o swoich gości. Jeżeli rządowi uda się tę ambicję przekuć w czyn, Irlandia może rozpocząć podróż, której nie powstydziłby się sam Yeats, pełną wiatru, światła i ludzi, którzy wracają tu nie dlatego, że było tanio, tylko dlatego, że czuli się częścią czegoś prawdziwego.
Bogdan Feręc
Źr. News Talk
Photo by Loris Boulinguez on Unsplash


