Irlandia stoi w obliczu katastrofy gospodarczej, której nikt nie powinien lekceważyć. Grzmiące ostrzeżenia Donalda Trumpa o możliwości nałożenia 50-procentowych ceł na import z Unii Europejskiej to nie jest zwykła polityczna retoryka – to realne zagrożenie, które może zdruzgotać irlandzką gospodarkę.
Podczas gdy premier straszy społeczeństwo wizją wzrostu cen i poważnego uszczerbku na stosunkach handlowych, pojawia się pytanie: dlaczego Dublin nie szuka samodzielnych rozwiązań, zamiast czekać na reakcję Brukseli, która wydaje się w tej kwestii sparaliżowana?
To, co jeden z irlandzkich ekonomistów nazwał „wojną gospodarczą”, nabiera realnych kształtów. Donald Trump jasno zapowiedział, że negocjacje z UE „prowadzą donikąd” i grozi wprowadzeniem nowych ceł zaporowych już w przyszły weekend. Stawka jest ponad dwukrotnie wyższa od tych, które prezydent USA ogłosił dla UE w tzw. Dniu Wyzwolenia.
Jeśli te cła wejdą w życie, uderzą wprost w irlandzkiego konsumenta i firmy z Zielonej Wyspy. Ceny towarów importowanych drastycznie wzrosną, co przełoży się na inflację i spadek siły nabywczej tutejszych portfeli. Irlandzkie firmy, zwłaszcza te silnie powiązane z rynkiem amerykańskim, stracą konkurencyjność, co może prowadzić do redukcji zatrudnienia, a nawet bankructw.
Zamiast przedstawiać konkretny plan działania, irlandzki premier zdaje się ograniczać do wysyłania ostrzeżeń do społeczeństwa i mówi, że wiąże się to z konsekwencjami. Ostrzeżenia o wzroście cen i szkodach dla handlu są oczywiście zasadne, ale co dalej? Gdzie są propozycje, które mogłyby zabezpieczyć Irlandię przed nadchodzącą burzą? To właśnie teraz rząd powinien wykazać się kreatywnością i odwagą, a nie tylko rysować czarne scenariusze.
Przez lata w wielu kwestiach polityki gospodarczej Irlandia polegała na Unii Europejskiej, a dlatego, że w teorii, wspólna polityka handlowa miała chronić wszystkich członków. W praktyce jednak, w obliczu tak dynamicznych i agresywnych działań jak te zapowiadane przez Trumpa, Bruksela zdaje się, a właściwie jest niewydolna. Mechanizmy decyzyjne UE są powolne i skomplikowane, a osiągnięcie konsensusu wśród 27 państw członkowskich to syzyfowa praca. Zanim Unia wypracuje jednolitą strategię, Irlandia może być już poważnie poszkodowana.
*
Mój komentarz, to śmiech, który mnie ogarnął, gdy wczoraj z Brukseli wyszedł komunikat, iż „zwołano pilne spotkanie” przedstawicieli państw członkowskich, aby ustalić strategię wobec USA. Teraz? Kiedy kończy się czas na negocjacje? Co robiono do tej pory?
*
Nadszedł więc chyba czas, aby Dublin przestał oglądać się na Brukselę, i zaczął myśleć o bezpieczeństwie ekonomicznym wyspy. Czy Irlandia nie powinna rozważyć dwustronnych negocjacji z USA, aby wypracować wyjątki lub specjalne porozumienia handlowe, które mogłyby złagodzić skutki ceł? Czy nie nadszedł czas, aby odważnie stawiać własne interesy narodowe ponad polityczną poprawnością i lojalnością wobec zdegenerowanych unijnych struktur, które w obliczu kryzysu okazują się ciężarem?
Irlandia wciąż ma szansę uniknąć najgorszego, ale to wymaga odwagi, aktywności i zerwania z mentalnością czekania na pomoc z zewnątrz. Premier musi przestać straszyć, ostrzegać, patrzeć błagalnym wzrokiem na Ursulę von der Leyen i zacząć działać. To właśnie teraz, gdy na horyzoncie pojawia się ostra wojna gospodarcza, Irlandia musi udowodnić, że potrafi samodzielnie walczyć o swój byt.
Bogdan Feręc
Źr. Independent
Photo The White House