Site icon "Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Reklama
Reklama

Groźby, które przekraczają granicę

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Irlandzka polityka w ostatnich latach coraz częściej przypomina pole minowe. Nie chodzi już tylko o ostre słowa w parlamencie, zjadliwe tweety czy protesty pod biurami posłów. Chodzi o groźby. O wiadomości, które wchodzą do prywatnych domów, celują w dzieci i rozrywają granicę między sporem publicznym a czystą, brutalną przemocą symboliczną.

Jednym z najmocniejszych przykładów tej eskalacji była sprawa gróźb skierowanych pod adresem wicepremiera Irlandii i lidera Fine Gael Simona Harrisa. Sprawa skończyła się wyrokiem więzienia, ale ślad, jaki zostawiła, jest znacznie głębszy niż sześć miesięcy za kratami.

Kiedy groziłeś mojemu dziecku, naruszyłeś naszą rodzinę” – powiedział Harris po ogłoszeniu wyroku. Słowa proste, bez patosu, a jednak bardzo mocne i wyraziste, a polityk nie krył obrzydzenia i gniewu wobec bólu, jaki spadł na jego najbliższych po otrzymaniu internetowych gróźb zapowiadających wyrządzenie „najbardziej przerażającej krzywdy”.

Autorką wiadomości była 40-letnia Sandra Barry, matka jednego dziecka, która w mediach społecznościowych nazwała Harrisa „mordercą” i napisała, że ma nadzieję, iż „ktoś zrobi coś twojej rodzinie”. Sąd nie miał wątpliwości, że nie była to emocjonalna krytyka, a realne zastraszanie. Wyrok sześć miesięcy więzienia ma być sygnałem, że granica została przekroczona i państwo nie zamierza udawać, że to tylko „internet”.

Ten przypadek wpisuje się w szerszy, niepokojący trend, bo irlandzcy politycy, niezależnie od barw partyjnych, coraz częściej mówią o zalewie gróźb, mowy nienawiści i obsesyjnej agresji, szczególnie w sieci. Tematy migracji, pandemii, kosztów życia czy polityki klimatycznej działają jak zapalnik. Algorytmy podkręcają emocje, a ekran telefonu daje iluzję bezkarności.

Tradycyjnie irlandzka polityka, choć chwilami ostra, opierała się na osobistych relacjach i lokalnej odpowiedzialności. Poseł był „swój”, spotykany na ulicy, w pubie, na mszy. Dziś coraz częściej staje się awatarem wroga, na którego można wylać całą frustrację świata, natomiast jego dzieci i rodzina stają się podstawą do hejtu.

Sprawa Harrisa pokazuje jednak, że nie wszystko wolno i że słowa mają konsekwencje. Wyrok dla Sandry Barry to nie zemsta, lecz ostrzeżenie: krytykuj, protestuj, krzycz, bo demokracja to wytrzyma, ale gdy wciągasz w to dzieci i grozisz „najbardziej przerażającą krzywdą”, wchodzisz na terytorium, gdzie kończy się wolność słowa, a zaczyna odpowiedzialność karna.

*

Ten, w mojej ocenie, wyraźnego krytyka polityków, ich działań, czy nawet bierności, to zimny prysznic dla epoki, która myli odwagę z chamstwem, a autentyczność z okrucieństwem. Polityka zawsze była brudna i brutalna, ale nigdy nie powinna być bezlitosna. Zwłaszcza wobec tych, którzy nie mają nic wspólnego z władzą, nie licząc nazwiska na drzwiach domu. Atakowanie dzieci i rodziny polityka, nie ma przecież żadnego związku z tym, co robi, w tym przypadku Simon Harris, w pracy na rzecz tego kraju.

Bogdan Feręc

Źr. Independent

Photo by Pawel Czerwinski on Unsplash

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
Reklama
Reklama
Reklama
Exit mobile version