Google zrobiło właśnie krok, którego od dawna się spodziewaliśmy i, przed którym jednocześnie wielu ekspertów ostrzegało. W Irlandii oficjalnie wdrożono nowy tryb AI, inteligentny interfejs wyszukiwania, który ma nie tylko odpowiadać na pytania, ale rozumieć ich sens, kontekst, emocje i intencje. Brzmi jak początek nowej ery Internetu, tak, ale też jak preludium do końca internetu, jaki znaliśmy.
Nowe narzędzie ma być „najpotężniejszym systemem wyszukiwania opartym na sztucznej inteligencji”, jak chwali się firma. Zasila je specjalna wersja modeli Gemini, stworzonych do przetwarzania tekstu, dźwięku i obrazu w jednym, płynnym procesie. Oznacza to, że użytkownik nie musi już wpisywać słów kluczowych, a może po prostu pokazać zdjęcie, zadać pytanie głosem albo napisać pół zdania, a AI resztę odgadnie sama.
Brzmi wygodnie, ale też nieco złowrogo, bo w tym momencie człowiek zaczyna rozmawiać z wyszukiwarką jak z drugim umysłem, a nie z maszyną. Google nazywa to „multimodalnością”, my możemy nazwać „pełzającą integracją człowieka z algorytmem”.
Tryb AI pojawi się jako osobna zakładka w wyszukiwarce Google, zarówno na komputerach, jak i w aplikacjach mobilnych. Zamiast klasycznej listy wyników użytkownik zobaczy inteligentne podsumowanie, streszczenie najważniejszych informacji, które sztuczna inteligencja wyciągnie z różnych źródeł. To właśnie te podsumowania budzą największe kontrowersje. Właściciele stron internetowych alarmują, że Google zjada ruch w sieci, ponieważ użytkownicy nie mają już potrzeby klikania w linki. Odpowiedź dostają natychmiast – wprost od maszyny.
Google broni się, twierdząc, że odpowiedzi są „lepszej jakości”, bo jeśli ktoś już kliknie link, robi to z większym zainteresowaniem. Tyle że w praktyce oznacza to jedno – Google staje się pośrednikiem między światem wiedzy a ludzkim umysłem. To ono decyduje, co jest istotne, co pomijać, a co „poprawić” w imię jakości i wiarygodności.
W swoim oświadczeniu firma przyznaje, że nowy tryb opiera się na „systemach jakości i rankingów”, ale stosuje też „nowatorskie podejścia do wiarygodności faktów” – czyli cenzuruje. Cokolwiek to znaczy, w praktyce może oznaczać jeszcze większą centralizację interpretacji rzeczywistości.
To, co kiedyś było prostą funkcją wyszukiwania, dziś przypomina proces poznawczy. Tryb AI nie tylko odpowiada na pytania, ale potrafi syntetyzować wiedzę, łączyć fakty z różnych dziedzin i wyciągać wnioski. Z technologicznego punktu widzenia to imponujące. Z filozoficznego – niepokojące. Bo oto po raz pierwszy maszyna zaczyna konkurować z ludzkim rozumem nie w szybkości, lecz w sposobie myślenia. Zamiast być narzędziem, staje się przewodnikiem. Zamiast szukać razem z nami, sama wybiera ścieżkę poznania.
W efekcie użytkownik nie tyle szuka, ile ufa. Przestaje zadawać pytania, zaczyna przyjmować odpowiedzi. A to, wbrew pozorom, nie jest postęp – to nowa forma ubezwłasnowolnienia intelektualnego. Nowy tryb ma być również wizualny, użytkownik może zrobić zdjęcie i poprosić o analizę, np. rośliny, przepisu kulinarnego czy problemu technicznego. Z jednej strony to genialne, z drugiej – przerażająco wygodne. Kiedy jednak sztuczna inteligencja potrafi odczytać nasze obrazy, głos i tekst, nie ma już praktycznie żadnych barier między człowiekiem a systemem.
Google zapewnia, że wszystko odbywa się w duchu „bezpieczeństwa i zaufania”, ale to właśnie w takich momentach, gdy wszystko jest „dla naszego dobra”, należy włączyć czujność. W końcu każda nowa warstwa „inteligencji” w wyszukiwarce to kolejna warstwa kontroli narracji. Kto decyduje, które źródło jest wiarygodne? Kto wybiera, które fakty są „nowatorsko” uznane za prawdziwe?
Kiedyś wyszukiwarka była jak biblioteka – chaotyczna, ale demokratyczna. Każdy link prowadził do innego świata, każda strona miała głos. Teraz coraz częściej to AI podaje nam gotowe streszczenie, jakbyśmy czytali cudze notatki, zamiast samodzielnie poznawać rzeczywistość. To może być moment, w którym internet z przestrzeni poznawczej wolności zamienia się w przestrzeń poznawczej zależności. A jeśli dodać do tego fakt, że Google kontroluje zarówno narzędzia wyszukiwania, jak i modele sztucznej inteligencji, staje się oczywiste, że firma przechodzi z roli kuratora treści do roli mentora poznania.
Nie da się ukryć, że wszyscy jesteśmy częścią tego procesu. Chcemy, by było szybciej, prościej, precyzyjniej, a więc godzimy się, by AI myślało za nas. Nie dlatego, że ktoś nas do tego zmusza, lecz dlatego, że tak jest wygodniej. I właśnie w tym tkwi największe zagrożenie. Nie w tym, że AI nas zastąpi, ale że powoli przestaniemy odczuwać potrzebę samodzielnego myślenia.
Bogdan Feręc
Źr. RTE
Photo by Steve Johnson on Unsplash