Site icon "Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Reklama
Reklama

Dublin w ogniu. Między gniewem, strachem a bezsilnością państwa

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Citywest znów w płomieniach. 23 aresztowanych, dwóch rannych policjantów, spalony radiowóz i ulice pełne potłuczonego szkła. W zachodnim Dublinie to była kolejna noc z rzędu, gdy dochodziło do brutalnych starć z policją, w których, jak twierdzą funkcjonariusze, młodzi mężczyźni, podżegani przez internetowe wezwania, rzucali cegłami, racami i butelkami w An Gharda Síochána. Iskrą zapalną stał się domniemany atak na 10-letnią dziewczynkę, ale ogień, który buchnął spod Citywest, to już coś znacznie głębszego – gniew, frustracja i nieufność wobec państwa, które traci kontrolę nad ulicami.

To miała być zwykła noc w zachodnim Dublinie, ale gdy zapadł zmrok, miasto znów przypomniało sobie, że spokój w Irlandii jest coraz bardziej pozorny. Przed kompleksem hotelowym Citywest – przekształconym w ośrodek dla osób ubiegających się o azyl – zebrał się tłum. Wznoszono okrzyki, powiewały trójkolorowe flagi, w powietrzu unosił się gniew i zapach dymu. Wkrótce nad placem przeleciały pierwsze fajerwerki, a za nimi – kamienie, butelki, cegły. Funkcjonariusze porządku publicznego, wyposażeni w tarcze i hełmy, ustawili kordon, próbując utrzymać tłum na dystans, ale fala przemocy rosła. Ktoś podpalił radiowóz. Ktoś inny wyciągnął z tłumu dzieci i kazał im uciekać. Wśród okrzyków „Get them out!” i „Defend our children!” zapłonął kolejny wieczór gniewu.

An Gharda Síochána, która 24 godziny wcześniej ostrzeliwana była racami, tym razem przybyła w pełnym rynsztunku – z psami, końmi i wsparciem z powietrza. Około 300 policjantów, 120 funkcjonariuszy jednostek porządkowych, oddział konny i jednostka lotnicza. A mimo to policjanci znów musieli chować się za tarczami przed gradem pocisków. Dwóch trafiło do szpitala – jeden z raną głowy po uderzeniu butelką, drugi z kontuzją barku.

Minister sprawiedliwości Jim O’Callaghan mówił później o „bohaterskiej reakcji funkcjonariuszy” i zapowiadał „bezlitosne karanie sprawców”, ale słowa te brzmiały jak zaklęcia wypowiadane nad płonącym wrakiem policyjnego wozu. Bo państwo, które musi wystawiać 300 policjantów, by bronić jednego hotelu, już dawno utraciło kontrolę nad ulicami.

Zamieszki w Citywest nie wzięły się znikąd. Od miesięcy w Irlandii narasta napięcie wokół ośrodków dla migrantów. W małych miasteczkach i na obrzeżach Dublina coraz częściej pojawiają się grupy protestujących przeciwko „nadmiernej liczbie uchodźców”, „zagrożeniom dla bezpieczeństwa” i „braku konsultacji z mieszkańcami”. Wśród tych głosów są i ci, którzy faktycznie boją się o przyszłość swoich społeczności – i ci, którzy strach wykorzystują jako paliwo polityczne. Iskrą był domniemany atak seksualny na dziecko, który – zanim został potwierdzony przez sąd – zdążył już rozgrzać całą Irlandię. Wystarczyło kilka nagrań w mediach społecznościowych, kilka anonimowych kont, kilka grup na Telegramie, by w ciągu 24 godzin pojawiły się pierwsze wezwania do „akcji”. I przyszli: młodzi mężczyźni z kapturami na głowach, uzbrojeni w kamienie, race i przekonanie, że działają w imię „sprawiedliwości”.

Komisarz Gardy, Justin Kelly, nie ma wątpliwości: „To młodzi ludzie pod wpływem treści online. Widzieliśmy to już w listopadzie 2023 roku – ci sami trafili później do więzienia”. Ale internet nie zna pamięci. Każdy kolejny filmik z płonącym radiowozem staje się memem, symbolem oporu, viralem karmiącym kolejne fale frustracji.

O świcie Dublin wyglądał jak po starciu z samym sobą. W Saggart leżały rozbite cegły, płyty chodnikowe i fragmenty ogrodzeń, które protestujący wyrwali, by użyć ich jako broni. Na trawie – stosy gruzu, potłuczone szkło i nadpalony wózek dziecięcy. Na miejscu pracowały ekipy techniczne, a funkcjonariusze kryminalni zbierali dowody. Mieszkańcy byli w szoku. „Najmłodszy z tych chłopaków miał może dziesięć lat” – mówi jeden z mieszkańców Saggart Lodge Court. „Zrywali cegły z murków, ładowali je na hulajnogi i zwozili na ulicę. To już nie protest, to dzieci bawiące się w wojnę”.

W pobliskiej szkole St. Aidan’s Community School brama główna rano była zamknięta. Dzieci wchodziły tylnym wejściem, aby ominąć pobojowisko. Dyrektor Kevin Shortall powiedział: „Nie rozumiem, jak ktokolwiek może uważać się za Irlandczyka, jeśli atakuje ludzi za kolor skóry. To antyirlandzkie. Wstydzę się dziś każdego, kto sprawił, że dziecko boi się iść do szkoły”.

Politycy byli jednogłośni: potępienie, oburzenie, obietnice. Premier Micheál Martin mówił o „haniebnych atakach, które zszokowały wszystkich prawomyślnych ludzi”. Tánaiste Simon Harris ostrzegał, że „nie ma żadnego usprawiedliwienia dla przemocy wobec funkcjonariuszy, którzy chronią nas wszystkich”. Minister O’Callaghan zapowiadał „surowe konsekwencje” i dodawał, że „ta przemoc nie odzwierciedla charakteru mieszkańców Saggart”. Jednak te zdania brzmią coraz bardziej jak refren powtarzany po każdej burzy. Bo burze powtarzają się coraz częściej. I każda kolejna jest gwałtowniejsza.

Garda wiedziała, że pojawi się kolejny protest, wiedziała, że ludzie zjeżdżają z innych części miasta. Wiedziała, że w sieci pojawiają się wezwania, a jednak po raz kolejny pozwoliła, by Dublin zapłonął. Wysłano 300 funkcjonariuszy, przygotowano armatki wodne, postawiono stalowe bariery, a mimo to tłum zdołał dokonać zniszczenia.

Czy to brak sił, czy brak decyzji?

Internet stał się też megafonem irlandzkiego gniewu. Kiedyś protesty zaczynały się od ulotek, dziś zaczynają się od stories. Facebookowe grupy i kanały na Telegramie potrafią w ciągu kilku godzin zebrać setki młodych ludzi, którzy przychodzą „zobaczyć, co się dzieje”. Nie przychodzą z polityczną ideą, ale z emocją. Wystarczy jedno zdanie: „oni krzywdzą nasze dzieci”. Radykalizacja nastrojów w Irlandii nie ma formy partyjnej – ma formę wirusową. W sieci coraz częściej pojawiają się grupy, które łączą skrajne hasła z patriotyczną symboliką i poczuciem misji. Niektórzy z tych samych chłopaków, którzy dziś rzucają cegłami w policję, jeszcze niedawno robili selfie pod katedrą albo kibicowali drużynie narodowej. Teraz chcą „bronić Irlandii”, ale należy pamiętać, że nawet gniew z powodu decyzji rządu, łatwo przeradza się w przemoc.

W Dublinie nie trzeba już teorii spiskowych, by zobaczyć, że państwo traci autorytet. Policja jest niedofinansowana, przeciążona i coraz częściej atakowana i przypomina dziś siłę porządkową działającą z rozpędu. Kiedyś Garda była dumą narodową, symbolem zaufania społecznego. Dziś jej funkcjonariusze są obrzucani butelkami, gdy tylko próbują rozproszyć tłum. Mieszkańcy miast, które przez dekady były wzorem integracji, zaczynają się bać chaosu. Kiedy Dublin staje w ogniu, pytanie nie brzmi już: „kto jest winny?”, lecz „czy ktoś jeszcze nad tym panuje?”.

Tymczasem władze wciąż trzymają się narracji o „incydencie”. Ale dla ludzi, którzy muszą rano prowadzić dzieci przez potłuczone szkło, to nie incydent. To staje się codziennością. Natomiast rząd, co w tej sprawie jest bardzo ważne, w imię „sprawiedliwości społecznej” – otwiera kolejne ośrodki dla azylantów, nie rozmawiając z lokalnymi społecznościami. Ludzie czują się pomijani, ignorowani, a każdy kolejny incydent tylko wzmacnia poczucie, że państwo chroni innych bardziej niż swoich. I wtedy wystarczy iskra.

Citywest to nie przypadek. To ostrzeżenie. Nie tylko przed radykalizacją młodych, ale przed utratą zaufania – tej najważniejszej waluty demokracji. Bo kiedy policja staje się celem, rząd – wrogiem, a internet – jedynym autorytetem, wtedy społeczeństwo przestaje istnieć jako wspólnota. Dziś Irlandia patrzy na siebie przez dym płonących barykad i nie wie już, czy to ogień sprawiedliwości, czy początek czegoś znacznie gorszego. A kiedy dzieci niosą cegły, dorośli przestają rozróżniać protest od pogromu – to znak, że kraj stoi nad przepaścią.

*

Jeśli rząd nie zrozumie, że Citywest to nie wyjątek, tylko zapowiedź najbliższej przyszłości – to pewnego dnia może się obudzić w państwie, w którym ogień stanie się językiem narodu. Cóż, całkiem niedawno w Studiu Dublin Radia Wnet mówiłem, że tak to się skończy. Powiem to jasno, ludzie mają dość migracji, która nie wnosi niczego pozytywnego do ich kraju. Proste, i to również rząd powinien zrozumieć.

Bogdan Feręc

Źr. Independent

Fot. Kadr z nagrania Independent

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
Reklama
Reklama
Reklama
Exit mobile version