Site icon "Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Reklama
Reklama

Dojazdy, które zjadają życie. Mieszkańcy Irlandii w pułapce coraz dłuższej drogi do pracy

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Czas dojazdu do pracy w Irlandii rośnie szybciej niż liczba dostępnych rozwiązań komunikacyjnych i choć najczęściej mówi się o Dublinie, problem nie kończy się na granicach stolicy. Dublin jest tylko najbardziej widocznym przykładem szerszego zjawiska, które dotyka ludzi w całym kraju, zwłaszcza tych, którzy każdego dnia pokonują dziesiątki kilometrów z mniejszych miejscowości.

Jedną z osób, dla których codzienny dojazd stał się realnym obciążeniem jest dr Jessica Groenewald, czyli lekarka mieszkająca w hrabstwie Meath. Pracuje w zawodzie, który nie zna opcji zdalnej, i dwa lata temu przeprowadziła się do Athy. Wtedy jej poranki wyglądały inaczej. Rok temu wyjeżdżała do pracy tuż po szóstej i po 75 minutach była na miejscu. Dziś ta sama trasa zajmuje jej niemal dwie godziny. Oznacza to, że w ciągu 12 miesięcy straciła dodatkowe 45 minut dziennie – i to tylko w jedną stronę.

Dla rodzica małego dziecka to nie statystyka, to codzienna strata. „Wychodzę, zanim się obudzi, a wracam o 19:30, czasem tylko po to, by zdążyć powiedzieć dobranoc” – mówi lekarka, która spodziewa się kolejnego dziecka. Na dłuższą metę, jak podkreśla, taki rytm życia przestał być możliwy do utrzymania.

Nie pomaga kolej, bo teoretycznie jest, praktycznie nie rozwiązuje problemu. Najwcześniejszy pociąg z Athy odjeżdża o 6:41 i na stacji Heuston melduje się o 7:42. Dla osoby zaczynającej pracę o 8:00 to czas, który kończy się matematyczną porażką. Dojście do miejsca pracy, odprawy, przebranie i przygotowanie – wszystko odbywa się już na kredyt spóźnienia. A im mniej dostępnych realnych połączeń, tym więcej samochodów na drogach.

Groenewald zwraca uwagę także na inną zmianę, która nie wynika z korków ani kolei, ale z decyzji podejmowanych w biurach. Powroty do pracy stacjonarnej stały się w ostatnich miesiącach normą. Po latach większej elastyczności i pracy zdalnej wiele firm wprowadziło twarde zasady obecności. To zbiegło się w czasie z migracją ludzi na przedmieścia i do mniejszych miast – trendem szczególnie silnym w okresie pandemii, kiedy zakup domu poza dużymi ośrodkami stał się alternatywą dla rynku nieruchomości w Dublinie i innych miastach. Efekt jest prosty: więcej ludzi, którzy muszą dojechać, i więcej godzin spędzonych w drodze. Korek nie bierze jeńców, bez względu na to, czy ktoś jedzie z Meath, Athy, Kildare, Wicklow, czy innego punktu na mapie kraju. Problem dotyczy struktury i dostępności transportu, systemu pracy oraz tempa rozbudowy infrastruktury, która nie nadąża za zmianą demograficzną i społeczną.

Dojazd nie jest już teraz logistycznym wyzwaniem dnia, więc stał się poniekąd drugim etatem, który nie daje pensji, nie ma przerwy i odbiera to, czego nie da się odzyskać: czas z rodziną, zdrowie i możliwość normalnego funkcjonowania.

*

Irlandia stoi obecnie w punkcie, w którym diagnoza jest oczywista, a odpowiedzi wciąż niewystarczająco głośne. W codziennym pośpiechu więcej ludzi zaczyna przyznawać jedno: problem nie polega na tym, że droga do pracy jest długa. Problem polega na tym, że zaczyna być dłuższa niż reszta życia. Tak na marginesie, podobne problemy mają też mieszkańcy miast, bo jak przyznają w wielu opublikowanych w ostatnim okresie badaniach, ich droga do pracy stale się wydłuża i teraz spędzają w komunikacji publicznej o około 30% więcej czasu, jaki przeznaczali na dojazdy przed tzw. pandemią.

Bogdan Feręc

Źr. News Talk

Photo by NIR HIMI on Unsplash

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
Reklama
Reklama
Reklama
Exit mobile version