W Irlandii 2025 roku praca przestaje wystarczać do życia i nie mówimy tu o luksusach oraz wygodzie, ale po prostu o zwykłym życiu. W kraju, który lubi chwalić się rekordowym wzrostem PKB, pełnym zatrudnieniem i że jest „zielonym tygrysem Europy”, coraz więcej ludzi budzi się z jednym pytaniem: jak to możliwe, że mimo pracy na pełen etat nie stać ich na mieszkanie?
Symbolem tego paradoksu stał się Conall Ó Dufaigh, czyli 35-letni nauczyciel z Bray w hrabstwie Wicklow. Uczy od dziesięciu lat, ma stabilną posadę w sektorze publicznym, lubi swoją pracę, a jednak wydaje prawie połowę pensji na czynsz. Mieszka w niewielkim mieszkaniu studenckim w południowym Dublinie, bo tylko tam znalazł coś „w zasięgu możliwości finansowych”. Czynsz to 1200 euro miesięcznie, natomiast pensja – około 2500. Reszta musi wystarczyć na życie.
– Jeśli ja, nauczyciel z dziesięcioletnim doświadczeniem, wydaję połowę pensji na mieszkanie, to jak mają sobie poradzić młodzi, którzy dopiero zaczynają? – pyta. – To nie dotyczy tylko nauczycieli. To dotyczy całego społeczeństwa.
Ó Dufaigh opowiada o swoich byłych uczniach. Dwoje z nich, po dwudziestce, chciało wynająć wspólnie mieszkanie. Nie udało się i musieli wrócić do rodziców. To nie jest odosobniona historia – to coraz powszechniejszy obraz sytuacji w kraju. Młodzi ludzie wchodzą w dorosłość z długami, z pensją, która topnieje w zderzeniu z realiami rynku najmu, i z poczuciem, że „dorosłość” – rozumiana jako samodzielność, dom, stabilność – została odłożona w nieskończoność.
W Dublinie średni czynsz za jednopokojowe mieszkanie przekroczył już 1900 euro. W Cork i Galway zbliża się do 1600. W mniejszych miejscowościach też jest coraz drożej, bo fala ucieczki z miast tylko napędza popyt na prowincji. Wynajem stał się pułapką, z której nie sposób się wyrwać, a płacisz coraz więcej i nie możesz zaoszczędzić, więc nie masz wkładu własnego, czyli nie kupisz mieszkania. To błędne koło, które wielu młodych ludzi z Irlandii nazywa dziś „spiralą bezdomności klasy średniej”.
Ó Dufaigh mówi rzeczy proste, ale w dzisiejszej Irlandii brzmiące jak rewolucja: „W Irlandii mówi się, że jeśli ciężko pracujesz, to dostaniesz to, na co zasługujesz. Ale mieszkanie nie może być nagrodą za wysiłek. Mieszkanie powinno być prawem, a nie przywilejem”. To zdanie stało się jego prywatnym manifestem i zarazem oskarżeniem wobec rządu, który przez lata pozwalał, by rynek mieszkaniowy wymknął się spod kontroli. Czynsze rosną szybciej niż pensje, a limity czynszów – wprowadzone w tzw. strefach presji czynszowej – okazały się dziurawe jak sito. Właściciele wciąż znajdują sposoby na podwyżki: zmiana najemcy, „modernizacja” mieszkania, nowe umowy, a czasem zwyczajna presja psychiczna.
Dramatem jest to, że kryzys mieszkaniowy uderza dziś w ludzi, którzy podtrzymują ten kraj, w nauczycieli, pielęgniarki, urzędników, strażaków. Szkoły i szpitale mają coraz większy problem z zatrzymaniem kadry, bo coraz więcej pracowników po prostu nie stać na życie w pobliżu miejsca pracy. Nauczyciel z Wicklow musi dojeżdżać codziennie z Dublina. Pielęgniarka z Cork śpi w pokoju dzielonym z dwiema osobami. Policjant z Limerick mieszka u rodziców, mimo że ma trzydzieści lat i stałą posadę.
To nie są „wyjątki” – to nowa norma. Irlandia staje się krajem, w którym praca publiczna nie gwarantuje bezpieczeństwa, tylko nieustanny stres i walka o przetrwanie.
Paradoks polega na tym, że nawet podwyżki pensji nie rozwiązują problemu i Ó Dufaigh mówi wprost: „Jeśli podniesiemy pensje nauczycieli, te pieniądze zostaną pochłonięte przez jeszcze wyższy czynsz”. To błędne sprzężenie zwrotne: rosną płace – rosną czynsze – znika korzyść. Bez rozwiązania systemowego, czyli masowej budowy tanich mieszkań, jakakolwiek podwyżka będzie tylko kolejną porcją tlenu dla spekulantów.
Dlatego nauczyciel apeluje: – Rząd musi ogłosić szeroko zakrojony program budowy tanich mieszkań i naprawdę go zrealizować. Nie za trzy lata, tylko teraz.
Od lat słyszymy, że rząd „pracuje nad rozwiązaniem kryzysu mieszkaniowego”. W praktyce oznacza to niekończące się strategie, raporty, konsultacje i konferencje prasowe. Tymczasem rynek robi swoje, a wynajmujący mieszkania, którzy kupili je na kredyt w latach 2010–2015, dziś zarabiają krocie. Nowi najemcy – młodzi, rodziny, imigranci – stoją w kolejce do oglądania 30-metrowego „studia” za 1600 euro.
Wiele osób zaczyna szukać winnych i znajduje ich tam, gdzie najłatwiej: w uchodźcach, w migrantach, w nowych sąsiadach. Ó Dufaigh przestrzega przed tą narracją: „Niedobór mieszkań rodzi walkę o ochłapy. A kiedy zaczyna brakować zasobów, ludzie zaczynają obwiniać najsłabszych, jednak to nie migranci są winni. To wina rządu i braku politycznej odwagi”.
Wszystko to prowadzi do wniosku, który jeszcze dekadę temu byłby nie do pomyślenia: Irlandia, niegdyś wzór sukcesu gospodarczego, staje się krajem, w którym kluczowi pracownicy sektora publicznego nie mają gdzie mieszkać. To nie jest już kwestia polityki mieszkaniowej – to kwestia stabilności społecznej. Bo jeśli nauczyciel, który uczy przyszłe pokolenia, musi mieszkać w małym pokoju, to coś w tym systemie jest głęboko zepsute. A gdy ludzie, którzy kochają swój zawód, zaczynają go opuszczać, bo nie stać ich na dach nad głową, wtedy nie mamy już tylko kryzysu mieszkaniowego. Mamy kryzys sensu życia.
Na razie nie widać, by rząd planował prawdziwy zwrot. Zamiast surowych limitów czynszów – kosmetyczne poprawki. Zamiast publicznej budowy mieszkań – partnerstwa z deweloperami. Zamiast działań – narracja o „stymulowaniu rynku”. Tymczasem nauczyciele, pielęgniarki, młodzi informatycy i rodziny z dziećmi wciąż szukają dachu nad głową, który nie zje im połowy pensji.
Irlandia lubi powtarzać, że to kraj szans, ale co to za szansa, jeśli po dziesięciu latach pracy twoją jedyną inwestycją jest kaucja za cudzy pokój?
Bogdan Feręc
Źr. Independent