Irlandia ma wiele tradycji: deszcz, wróżki, herbatę i autobusy, które potrafią być pełne dokładnie wtedy, kiedy ich potrzebujesz. Normalni ludzie w takiej sytuacji wzdychają, Polacy wypowiadają niektóre słowa, sprawdzają rozkład albo płaczą w języku, którym posługują się tylko osoby z kartą Leap. Derek Dunne postanowił jednak iść starą, celtycką ścieżką, mniej uczęszczaną, więc skoro nie ma miejsca w autobusie… to weź autobus.
W lipcu 2023 roku 24-latek z Dublina odwiedził dworzec w Letterkenny w hrabstwie Donegal jak poeta, który szuka inspiracji o północy. Ubrany w zieloną bluzę z kapturem – barwy maskującej irlandzkich bohaterów miejskich legend – czekał cierpliwie, aż ostatni kierowca wyjedzie z zajezdni. Kiedy zegar wybił 23:52, rozpoczęła się misja rodem z bardzo irlandzkiego „Szybcy i wściekli: Transport publiczny drift”.
Monitoring uchwycił, jak Dunne najpierw sprawdza kilka autobusów niczym Złotowłosa sprawdzająca miseczki owsianki, aż w końcu znajduje ten jedyny. Przez 45 minut siedzi za kierownicą, medytując nad życiem, rozkładem jazdy i zapewne nad tym, jakim cudem wielki trigger ma napis „BUS ÉIREANN” na reflektorze. O 00:40 odpala silnik, włącza światła, i jakby to ująłby wieszcz współczesności – „leci w trasę”.
Powód? Prosty, czysty, pierwotny: autobus, którym miał wracać do Dublina, był pełny, a że alternatywą było kilkugodzinne czekanie… Derek, jak sam później wyznał, wybrał logistykę w formie freestyle.
Tak więc poprowadził autobus z irlandzką fantazją drogową przez 237 kilometrów, wzdłuż trasy M1, którą nawet doświadczeni kierowcy określają jako „sprawdzian charakteru, zawieszenia i cierpliwości”. Dotarł do Dublina, zaparkował na Sheriff Street, zostawił kluczyki w stacyjce i odszedł w noc, mówiąc światu oraz Bus Éireann: oddaję w stanie idealnym, dzięki za podróż.
Autobus był nietknięty, bez zadrapania, bez awarii, bez smutnej informacji „nie wsiadać”. Bus Éireann dostał go z powrotem w lepszym stanie niż niejedna wypożyczalnia odbiera swój tabor po weekendzie.
Sąd w Letterkenny usłyszał historię, która brzmiała jak scenariusz sitcomu, ale podszytego adrenaliną i brakiem prawa jazdy na pojazdy ciężarowe. Adwokat przekonywał, że to był impuls, a jego klient „po prostu spanikował”. I faktycznie – trudno o bardziej ludzki odruch niż spojrzeć na pełny autobus i stwierdzić: dobra, to ja będę kapitanem własnego okrętu – choć w tym przypadku autobusu.
Sędzia John Aylmer nazwał to przestępstwo „wysoce nietypowym”, co w języku prawniczym oznacza mniej więcej: ja naprawdę czytałem tysiące akt, ale czegoś takiego jeszcze nie grali. Z jednej strony – ryzyko ogromne, z drugiej – motyw nie był zły. Derek nie chciał ukraść autobusu. On chciał nim tylko… wrócić do domu.
Wyrok mógł oznaczać dwa lata więzienia. Skończyło się na 18 miesiącach w zawieszeniu i pod nadzorem kuratora. Sąd dostrzegł w młodym mężczyźnie fascynację dużymi pojazdami i pewien romantyzm czynu. Bo była to kradzież, owszem, ale również – jeśli spojrzeć po irlandzku – odyseja człowieka, który odmówił współpracy z rozkładem jazdy.
Morał tej historii? W Irlandii nie czeka się na kolejny autobus. Tutaj, jeśli los zamyka drzwi przed nosem, czasem zostawia kluczyki w stacyjce. 😉
Bogdan Feręc
Źr. RTE
Photo CC BY-SA 2.0 km30192002


