Irlandzki minister finansów postanowił zaserwować obywatelom retoryczną zabawę rodem z teleturnieju, czyli czy wolicie, by budżet państwa przeznaczyć na inwestycje w mieszkalnictwo, czy na jednorazowe dodatki do rachunków za prąd?
Tak sformułowane pytanie nie ma nic wspólnego ani z poważną polityką fiskalną, ani z odpowiedzialnym zarządzaniem finansami publicznymi. To bardziej chwyt pod publiczkę, mający stworzyć wrażenie, że władza „pyta ludzi o zdanie”. A w rzeczywistości, zamiast prowadzić realną politykę społeczną, minister przerzuca odpowiedzialność na obywateli, sugerując, że budżet państwa to nieco większa wersja domowej świnki-skarbonki.
Tyle że to nie prawda. Państwo nie jest gospodarstwem domowym, a poważny polityk nie powinien sprowadzać debaty budżetowej do dylematu rodem z internetowej ankiety. „Albo mieszkania, albo dopłaty do rachunków” – to brzmi jak wymówka, a nie strategia. Przypomnijmy, że to ten sam rząd od lat nie radzi sobie z kryzysem mieszkaniowym. Zamiast więc prowadzić rzetelną politykę i przedstawiać jasne priorytety, rządzący wolą zrzucać winę na „trudne wybory”, które podobno muszą podejmować razem z obywatelami. Tyle że to obywatele nie mają narzędzi decyzyjnych – mają je ministrowie.
Na tle tego pseudoreferendalnego tonu wybrzmiewa jeszcze inny wątek – płace. Komisja ds. Niskich Płac ma właśnie zalecić wzrost płacy minimalnej o 5%. Oznaczałoby to podwyżkę z obecnych 13,50 euro za godzinę do około 14,17 euro. Rząd najpewniej przyjmie rekomendację, bo zwykle to robi – i będzie miał czym się pochwalić. Spójrzmy jednak na fakty: ledwie w styczniu stawka wzrosła z 12,70 do 13,50. Na papierze wygląda to całkiem nieźle, tylko że wzrost kosztów życia w Irlandii – od czynszów po koszty energii – zjada każdą z tych podwyżek, zanim jeszcze trafią na konto pracownika.
Kiedy więc minister finansów stawia ludzi przed fikcyjnym wyborem – dach albo prąd – tak naprawdę odwraca uwagę od sedna problemu: państwo od lat nie radzi sobie z polityką mieszkaniową i osłonową. Rekomendowane podwyżki płacy minimalnej, choć słuszne, są więc bardziej niż perforowanym plasterkiem na głęboką ranę, której rządzący nie potrafią zaszyć.
Polityka społeczna, o czym cały gabinet Micheála Martina powinien pamiętać, nie może być prowadzona w tonie teleturnieju ani sprowadzana do kilku sloganów. Mieszkańcy Zielonej Wyspy mają prawo oczekiwać od swoich władz, że zamiast stawiać ich przed groteskowymi dylematami, wezmą odpowiedzialność za realne decyzje. Pytanie o to, czy lepiej ogrzać dom, czy mieć dom, nie powinno w ogóle paść w ustach ministra.
To nie jest wybór, to porażka rządu! Niezależnie od tego, w jakim kontekście zostało wypowiedziane.
Bogdan Feręc
Źr. RTE
Photo by Ian Taylor on Unsplash